UWAGA!
Informacje prezentowane na stronach Portalu
Miejskiego www.sokolka.pl nie powinny być traktowane jako dokumenty urzędowe.
Dokumenty urzędowe zamieszczane są w Biuletynie
Informacji Publicznej (BIP) oraz dostępne są w formie papierowej w
Urzędzie Miejskim w Sokółce, 16-100 Sokółka, Plac Kościuszki 1.
Nagrodę
odebrał Dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Sokółce Mirosław
Biernacki. |
Najlepsza inwestycja w człowieka
Dnia
2 lipca br. w Hotelu HILTON w Warszawie odbyła się uroczysta
konferencja zorganizowana
z okazji jubileuszu Europejskiego Funduszu Społecznego i obchodów
rocznicy podpisania Traktatów Rzymskich.
Udział
w niej wzięli Minister Rozwoju Regionalnego
Pani Grażyna Gęsicka, Pan Nikolausa Van Der Pasa Dyrektor
Generalny w Dyrekcji ds.
Zatrudnienia, Spraw Społecznych i Równych Szans Komisji
Europejskiej, Pani Róża
Thun Szefowa Reprezentacji Komisji Europejskiej w Polsce oraz Pan
Paweł Chorąży Dyrektor Departamentu Zarządzania Europejskim Funduszem Społecznym w
Ministerstwie Rozwoju Regionalnego. |
Do
udziału w konferencji zostali również zaproszeni beneficjenci projektów
finansowanych
z Europejskiego Funduszu Społecznego, przedstawiciele wszystkich instytucji
zaangażowanych w realizację programów w latach 2004-2006, ale także w nowym
okresie programowania 2007-2013.
Uroczystość
z okazji 50-lecia EFS połączona była z galą kończącą konkurs „DOBRE
PRAKTYKI EFS", podczas której wręczono statuetki „Najlepsza
inwestycja w człowieka" sześćdziesięciu najwyżej ocenionym
projektom w tym również projektowi „Debiut na rynku pracy"
realizowanemu przez PUP w Sokółce.
...
Czytaj więcej [PDF]
WUP
w
Białymstoku, 30 lipca 2007 r.
Premiera w "Sokole"
Na
premierze filmu "U Pana Boga w ogródku“ zobaczymy odtwórcę
roli księdza Krzysztofa Dziermę - na zdjęciu wraz z Irą Łacziną
w roli Marusi, w scenie z filmu "U Pana Boga z apiecem“
(Fot. Internet) |
1
września, godzina 17. W kinie "Sokół" gasną światła
i rozpoczyna się premierowy pokaz filmu "U Pana Boga w ogródku".
To nie marzenia, tylko prawdziwy scenariusz premiery. To już pewne
- 1 września Sokółka zamieni się w kulturalną stolicę Polski.
To właśnie w naszym mieście odbędzie się uroczysta premiera
filmu "U Pana Boga w ogródku", w reżyserii Jacka
Bromskiego.
Jest to kontynuacja pierwszej części filmu pod tytułem "U
Pana Boga za piecem”.
- Dzwoniliśmy, załatwialiśmy, no i się udało - nie kryje radości
Piotr Bujwicki, zastępca burmistrza Sokółki.
Premierowy pokaz filmu odbędzie się w kinie "Sokół”.
W sobotę 1 września o godzinie 17., film "U Pana Boga w ogródku”
obejrzy 250 zaproszonych gości. |
Wśród
nich nie zabraknie tych najważniejszych
- Na pewno przyjedzie reżyser Jacek Bromski. Mamy też potwierdzenia
przybycia od dwóch aktorów: Krzysztofa Dziermy grającego proboszcza i
Andrzeja Beya-Zaborskiego znanego jako komendant - mówi Piotr
Bujwicki.
Czerpią
z dobrych wzorców
Ale
to jeszcze nie cała śmietanka. Do wspomnianego grona ma dołączyć
aktorka Alicja Bach oraz być może Jan Wieczorkowski, czyli niezapomniany
organista Witek.
- Od pani Alicji nie mamy jeszcze potwierdzenia, ale raczej możemy się
jej spodziewać. Wciąż natomiast trwają rozmowy z Janem Wieczorkowskim.
Liczymy, że on również pojawi się na premierze w Sokółce - wyjaśnia
Józef Konopacki z Muzeum Społecznego Ziemi Sokólskiej.
Jak zapewnia burmistrz, gmina nie musiała spełnić żadnych warunków,
żeby dostać prawo organizacji u siebie premiery. Władze postanowiły po
prostu skorzystać z dobrych wzorców, jakie dają im sąsiednie gminy i
zaryzykowały.
- Suchowola miała u siebie premierę drugiej części
"Karola...”, czyli filmu o papieżu Janie Pawle II. Postanowiliśmy
więc pójść tym przykładem i spróbowaliśmy. Jak się okazało, z
powodzeniem - podkreśla Bujwicki.
Z kolei Józef Konopacki dodaje, że premiera jest w Sokółce, bo to właśnie
tu kręcono zdjęcia.
- Film był nagrywany w mieście i okolicach. To najlepszy powód,
dlaczego premiera powinna odbyć się właśnie tutaj - zapewnia Józef
Konopacki.
Toalety
bez zmian?
Teraz
przed gminą stoi jednak ogromne wyzwanie - toalety w kinie. Wszyscy
mieszkańcy wiedzą, że wymagają one natychmiastowego remontu.
Najlepiej byłoby oczywiście, gdyby udało się to zrobić do premiery.
Niestety, do 1 września pozostał już tylko miesiąc i nie jest pewne,
czy do tego czasu kinowe toalety zyskają nowy wygląd.
- Przewertowaliśmy już bardzo dużo ofert. Ciągle jednak jest problem
ze znalezieniem wykonawcy. Duże firmy mówią, że remont sanitariatów
to dla nich zbyt małe zlecenie. A z kolei dla małych firm to zbyt duże
wyzwanie - tłumaczy zastępca burmistrza.
Nic
na siłę
Wciąż
nie wiadomo, czy uda się znaleźć szybko jakiegoś wykonawcę. Z
nieoficjalnych źródeł wiemy jednak, że najprawdopodobniej takiego
remontu nie uda się już przeprowadzić przed premierą. Jednak nawet
taki scenariusz nie martwi specjalnie burmistrza Stanisława Małachwieja.
- Owszem, będziemy się starali zdążyć przed premierą. Ale nie
stawiamy sobie tego za jakiś cel priorytetowy. Czas pokaże, czy zdążymy,
czy nie - zaznacza burmistrz.
A ile gminę będzie kosztować premiera? Z naszych informacji wynika, że
gmina musi pokryć koszty przejazdu aktorów oraz ponieść koszty
bankietu po premierze.
Martyna
Tochwin, 30 lipca 2007 r.
Ta pomoc nic nie kosztuje
Lila
Panasewicz (z lewej) w piątek po raz pierwszy oddała krew. - Trzy
lata temu mój kuzyn potrzebował krwi, otrzymał ją i dzięki temu
żyje. Dzięki temu wiem, że ona naprawdę ratuje życie - mówi
pani Lila. (Fot. Martyna Tochwin) |
45
osób nie przeszło w piątek obojętnie obok ambulansu stojącego w
centrum Sokółki i oddało krew. Zaledwie co trzeci z nich robił
to już wcześniej. Dawcą krwi może zostać każdy. Są tylko dwa
warunki: trzeba być zdrowym i mieć ukończone osiemnaście lat. I
jeszcze jedno - trzeba chcieć pomóc innym.
- Dlaczego zostałam krwiodawcą? Liczba wypadków na drogach jest
tak przerażająca. Nasza krew może kogoś uratować - mówi Ewa
Jatel z Sokółki.
- Krwiodawstwo jest po prostu najprostszą formą pomocy innym
ludziom - dodaje Lila Panasewicz.
Obie
panie odwiedziły w piątek specjalny ambulans. Pani Lila po raz
pierwszy, pani Ewa po bardzo długiej przerwie.
- Od dawna przymierzałam się do tego, żeby oddać krew. Ale jakoś
nigdy nie było okazji. Aż do dzisiaj - przyznaje Lila Panasewicz.
- Ostatni raz oddałam krew siedem lat temu. Ale teraz będę już
zdawać ją regularnie, bo na stałe wróciłam do Sokółki -
podkreśla pani Ewa. |
Krew
ratuje życie
Nie
wszyscy krwiodawcy na własnej skórze przekonali się jak cennym i
niezastąpionym lekarstwem jest krew. Ojcu Piotra Chłusa krew uratowała
życie.
- Kiedyś mój tata miał wypadek i bardzo potrzebował krwi. Otrzymał ją
- mówi pan Piotr. - Ja byłem wtedy jeszcze mały i niewiele pamiętam.
Ale moja siostra i bracia pamiętają i do dziś oddają krew.
Od roku pan Piotr sam jest krwiodawcą. Oddaje krew regularnie.
- Cieszę się, że mogę pomóc. Kto wie, może ja sam będę kiedyś
potrzebował pomocy? - zastanawia się.
Podobne zdarzenie przeżyła Lila Panasewicz. Trzy lata temu jej kuzynowi
krew uratowała życie.
- Dobrze to pamiętam. To chyba wtedy narodziła się we mnie myśl, żeby
zostać honorowym dawcą krwi - mówi pani Lila.
Dwa
tygodnie po antybiotyku
W
piątek w Sokółce krew oddało czterdzieści pięć osób. Ale chętnych
było więcej. Odpadli jednak podczas badania lekarskiego.
- Kilku osób nie dopuściłam do oddawania krwi. Była osoba z opryszczką
oraz kilku chętnych, które ostatnio przyjmowały antybiotyki. Od takich
osób krew można pobrać po dwóch tygodniach od zakończenia kuracji
antybiotykowej. Podobnie jest z miesiączką. Trzeba odczekać trzy dni -
wyjaśnia Elżbieta Mazuruk, lekarz z Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i
Krwiolecznictwa w Białymstoku.
Nie
ma wpływu na organizm
Wśród
osób sceptycznie nastawionych do krwiodawstwa wciąż żywe jest
przekonanie, że jak raz się odda krew, trzeba będzie to robić całe życie.
Jak podkreśla doktor Elżbieta Mazuruk, nic bardziej mylnego.
- To jest nieprawda. Tak samo jak nieprawdą jest to, że oddawanie krwi
leczy nadciśnienie - zapewnia Mazuruk.
Jednocześnie lekarka podkreśla, że krwiodawstwo nie ma żadnego wpływu
na stan zdrowia i samopoczucie.
Poszukiwana
każda grupa
Krew
jest szczególnie cenna latem. Wtedy zawsze jest to towar deficytowy. Oprócz
zaplanowanych zabiegów na drogach jest więcej wypadków niż zwykle.
- Latem zawsze mniej jest chętnych, bo to sezon urlopowy, wakacyjny. Nasi
krwiodawcy wyjeżdżają na odpoczynek - podkreśla lekarka z RCKiK w Białymstoku.
- Każda krew jest cenna, ale najbardziej brakuje rzadkich grup takich jak
A+, A- i 0.
Ambulans do pobierania krwi jeździ po Podlasiu. Odwiedził już między
innymi Białystok i Bielsk Podlaski. W tym tygodniu zagości w Łomży.
Martyna
Tochwin, 30 lipca 2007 r.
Rynek zostaje!
Już wiadomo: rynek przy ul.
Targowej w Sokółce nie zostanie zlikwidowany. Bazar uratowała decyzja
wojewody. Przedwczoraj do Urzędu Miejskiego w Sokółce wpłynęło pismo
od wojewody podlaskiego. Dotyczyło ono uchwały sokólskich radnych odnośnie
likwidacji rynku przy ul. Targowej. Okazało się, że rajcy z Sokółki
nie mieli prawa zamknąć bazaru, ponieważ... nie leży to w ich
kompetencji.
Była uchwała i już jej nie ma
– W tym przypadku radni weszli w zakres uprawnień burmistrza i
dlatego wojewoda postanowił stwierdzić nieważność uchwały. Teraz już
wiadomo, że nie będzie likwidacji rynku poniedziałkowego przy ul.
Targowej. Skoro uchwała jest nieważna, to tak samo jakby formalnie nie
istniała – wyjaśnił Zbigniew Tochwin, rzecznik prasowy Urzędu
Miejskiego w Sokółce.
Decyzja o zamknięciu targowiska zapadła podczas czerwcowej sesji. Większość
radnych zagłosowała za tym, żeby od 9 lipca br. rynek przy ul. Targowej
w Sokółce przestał istnieć. Zwolennicy likwidacji argumentowali, że
na bazarze jest za ciasno od kiedy została zmniejszona część
dotychczasowego placu handlowego (w związku z rozpoczynającą się wkrótce
budową nowego kościoła, który ma stanąć właśnie na tym terenie).
Ostatecznie radni poparli likwidację, a zaraz potem właściciel leżącego
na obrzeżach miasta rynku Agrino zaczął zachęcać kupców do przyjazdu
na tę targowicę. Burmistrz Sokółki Stanisław Małachwiej zapowiedział
jednak, że rynku przy Targowej nie zamierza likwidować, ponieważ ma wątpliwości,
czy dotycząca tej sprawy uchwała radnych, jest zgodna z prawem. Podobne
wątpliwości miał również wojewoda, który na dwa dni przed wskazaną
w uchwale datą likwidacji, postanowił wstrzymać realizację
kontrowersyjnego postanowienia sokólskich rajców.
Co było, a nie jest...
Okazuje się, że decyzję o zamknięciu rynku miejskiego może podjąć
jedynie burmistrz Sokółki. Z kolei sokólskim radnym prawo pozwala
jedynie na ustalenie miejsc targowych na planie zagospodarowania
przestrzennego.
– Kiedy jesienią 1999 roku sokólscy radni likwidowali rynek w
centrum miasta, obowiązywały zupełnie inne przepisy. Wtedy rada
decydowała o lokalizacji targowiska, a od 2000 roku już tak nie jest.
Prawo się zmieniło – powiedział rzecznik prasowy UM Zbigniew
Tochwin.
Dorota
Biziuk, 25 lipca 2007 r.
Na trzydzieste urodziny... trojaczki
(fot.
www.sokolka-powiat.pl) |
Zużywają
500 pampersów miesięcznie. Wiktoria, Natalia i Aniela - sokólskie
trojaczki mają już 7 i pół tygodnia. Dziewczynki przyszły na świat 1
czerwca w białostockim szpitalu, w 34 tygodniu ciąży. Ewa Ignatowicz,
mama trojaczków, rodziła przez cesarskie cięcie.
-
Najmniej ważyła Natalia - tylko 1990 gramów, Wiktoria 2100 gramów i
Aniela 2450 gramów - mówi szczęśliwa mama.
Ewa i Ireneusz Ignatowicz są małżeństwem od czterech lat. Na
siostrzyczki w domu czekał już 2-letni Brajan. Jak podkreśla pani Ewa,
syn tak się już przywiązał do dziewczynek.
- On bardzo kocha swoje siostry. I nikomu nie chce ich oddać - mówi.
|
Gratisowy
prezent na urodziny
O
tym, że urodzi trojaczki, pani Ewa dowiedziała się, kiedy była w piątym
miesiącu ciąży. Była przygotowana na bliźniaki, bo taką wiadomość
otrzymała w drugim miesiącu ciąży. Jednak jak podkreśla, wiadomość
o trójce wcale jej nie zszokowała.
- Dwójka czy trójka, to już praktycznie żadna różnica - mówi ze śmiechem
pani Ewa. - Przyjęliśmy to jak gratisowy prezent: trojaczki na
trzydzieste urodziny.
Jak mówią Ignatowiczowie, w ich rodzinach nie jest to pierwszy przypadek
ciąży mnogiej. Takie przypadki zdarzały się już wcześniej w rodzinie
pani Ewy.
- Bliźniaki ma rodzona siostra mojej mamy, podobnie jest w rodzinie ze
strony taty. Ale trojaczki zdarzyły się po raz pierwszy - mówi pani
Ignatowicz.
Choć rodzice trojaczków na wiadomość o potrójnym szczęściu
specjalnie się tym nie przejmowali, to pani Ewa wciąż słyszała od
znajomych głosy współczucia.
- Kiedy mówiłam, że będą trojaczki, to wszyscy mi naokoło współczuli,
jak my sobie poradzimy. A mnie to ogromnie denerwowało, bo wcale nie myślałam
w ten sposób - podkreśla.
Miały
być na A
Trojaczki:
Wiktoria, Natalia i Aniela. Jednak w pierwszym zamyśle wszystkie miały
nosić imiona na literę A. Takie imiona były już nawet przygotowane.
- Miała być Amelia, Anastazja i Aniela - wymienia pani Ewa.
Jedno z imion jednak szczególnie nie przypadło do gustu panu
Ireneuszowi.
- Nie podobała mi się Anastazja. Miałem skojarzenia z Anastazją P. - mówi.
W ten sposób Anastazję zamieniono na Wiktorię. Amelia zaś została
przemianowana na Natalię. Takiego wyboru dokonał najmłodszy z rodu
Ignatowiczów.
- Takie imię wybrał Brajan i tak już zostało. Poza tym imię Amelia za
bardzo jest podobne z Anielą - tłumaczy pani Ewa.
Bez
babć ani rusz
Choć
dziewczynki nie mają wstążeczek z imionami, rodzice bez problemu je
rozróżniają. Każda z nich jest bowiem inna.
- Różnicę wyraźnie widać, zwłaszcza u Wiktorii. Jest
najszczuplejsza, taka drobniutka. Poza tym ma ciemniejszą karnację niż
pozostałe siostry - tłumaczy Ewa Ignatowicz.
A jak rozpoznają Natalię i Anielę?
- Aniela ma pieprzyk z tyłu, więc rozpoznajemy je bez problemu -
zapewnia ich mama.
Dziewczynkami zajmują się rodzice i babcie. Mają ustalone dyżury, także
w nocy.
- Szczególnie dużo pomaga nam moja mama. Teściowa ma bowiem jeszcze
inne wnuki, którymi musi się zajmować. Gdyby nie nasze mamy, naprawdę
nie wiem, jak byśmy sobie poradzili - podkreśla Ewa Ignatowicz.
I choć dziewczynki są raczej spokojne, pani Ewa mówi, że na płacz
reagują zaraźliwie.
- Jeśli jedna płacze, to zaraz też zaczynają kolejne. I tak w kółko
- mówi.
500
pampersów na miesiąc
Jak
podkreśla pani Ewa, potrójne szczęście to też potrójny wydatek. Na
mleko i pampersy rodzina Ignatowiczów wydaje majątek.
- W ciągu miesiąca zużywamy około 500 pieluch jednorazowych. Półtora
opakowania mleka idzie na dzień. To są ogromne koszty - przyznaje. -
Trochę nas uratowało osiem paczek pieluch, które przynieśli moi
koledzy z pracy.
Jednak mimo takich kłopotów, państwo Ignatowiczowie wcale się nie zrażają.
Pani Ewa bardziej martwi się przyszłością swoich pociech.
- Wydatki to się zaczną dopiero później, kiedy trzeba będzie ubierać,
posłać do szkoły. Na razie to tylko pampersy i mleko. Ubranek też nie
trzeba tak dużo. Poza tym sporo śpioszków i innych ubrań dostałam od
znajomych i rodziny - podkreśla.
Przyszli
z pomocą
Narodziny
trojaczków nie pozostały niezauważone. Z pomocą finansową i rzeczową
pospieszyły władze gminne i powiatowe, a nawet wolontariusze.
- Dzięki sponsorowi udało nam się zebrać rzeczy na ponad 500 złotych
- mówi Joanna Raczkowska z wolontariatu Via Salutis. - Są to przeróżne
przedmioty: smoczki, nocniki, nasadki na sedes, pieluszki i wiele innych.
Burmistrz Sokółki podarował rodzicom trojaczków specjalny potrójny wózek
oraz trzy foteliki samochodowe. Z kolei starosta przekazał pieniądze
oraz drobniejszy asortyment dla maluszków.
Martyna
Tochwin, 22 lipca 2007 r.
Dom jak na stepie
Takich
jurt na mongolskich stepach jest mnóstwo. Z tym, że to już są
prawie normalne mieszkania z łazienkami i anteną satelitarną na
dachu - mówi Jarosław Szczebiot. (fot. Martyna Tochwin) |
Z
wierzchu przypominają zwykłe, białe namioty. Ale to tylko pozory, bo to
prawdziwe mongolskie jurty, jakich pełno na stepach. Nie trzeba jednak
tam jechać, żeby je zobaczyć. Mongolskie jurty można zobaczyć w Kraśnianach,
Bohonikach, Kruszynianach i Kuźnicy.
To
oryginalne jurty sprowadzone z Mongolii razem z wyposażeniem. Są tam łóżka,
toaletka, umywalka, ława, cztery taborety i piec. Wszystko pomalowane na
pomarańczowo i bogato zdobione.
- Ten kolor nie jest bez znaczenia. Najprawdopodobniej są to jakieś
barwy narodowe Mongolii, bo wszystkie elementy jurty są malowane na
pomarańczowo. Jest tylko jedna różnica: im bogatsza jurta, to wzorki które
tutaj są malowane, tam są rzeźbione, a nawet pozłacane - tłumaczy
Jarosław Szczebiot, właściciel stadniny koni i gospodarstwa
agroturystycznego w Kraśnianach.
|
W
gospodarstwie Jarosława Szczebiota stoją aż trzy jurty. Dwie mniejsze -
po 6,5 metra średnicy i jedna większa - 10, 5 metra średnicy.
- Są jeszcze większe jurty, nawet do 27 metrów średnicy. Ale one głównie
należały do Chanów - wyjaśnia Szczebiot.
Jurty przyjechały do Kraśnian w maju. Przy ich montowaniu pracowało
kilku mężczyzn. To zupełnie inaczej niż w Mongolii.
- Na mongolskich stepach jurty rozkładają kobiety i dzieci. Mężczyźni
w ogóle się tym nie zajmują. Ich rola sprowadza się głównie do
polowań - wyjaśnia Szczebiot.
Jurta
z satelitą
Jurty
są przykryte wojłokiem czyli grubym filcem. Ściany podtrzymują
drewniane kratki. W suficie namiotu jest okienko, które reguluje się
pociągnięciem sznurka. Na środku jurty stoi piec z wysuniętym przez
otwarte okno kominem. Oprócz tego, że można się przy nim ogrzać, służy
do gotowania. Jak zapewnia Jarosław Szczebiot, nawet najostrzejsze zimy
nie są groźne dla mieszkańców jurt.
- W środku jest bardzo ciepło. Zimą, nawet jak na zewnątrz jest minus
35 stopni, to w środku będzie przyjazna temperatura. Poza tym, tutaj
wystarczy tylko chwila od rozpalenia pieca, żeby w namiocie zrobiło się
naprawdę gorąco - mówi Szczebiot.
Choć wydaje się to nieprawdopodobne, mieszkańcy Mongolii wciąż
mieszkają w takich jurtach, choć bardziej od namiotów przypominają one
normalne mieszkania.
- Niektórzy mają porobione łazienki, doprowadzoną bieżącą wodę. W
jurtach są telewizory, a na dachach nawet anteny satelitarne - podkreśla
Szczebiot.
Zawsze
w lewo
Z
jurtami wiążą się pewne zwyczaje, których należy przestrzegać.
Chodzi między innymi o... ruch lewostronny.
- Jak się wchodzi do jurty, to kierunek cały czas powinien być w lewo,
broń Boże w prawo. Nawet jeśli trzeba obejść jurtę dokoła - mówi
Szczebiot. - Trzeba też pamiętać, żeby wejście do jurty było od
strony południowej.
Zgodnie z obyczajem mongolskim, wchodząc do jurty nie puka się w drzwi.
Zamiast tego wypowiada się określone słowa.
- Krzyczy się: "Chowaj swoje psy, bo idę”. Jest to jednocześnie
powitanie i ostrzeżenie, że się wchodzi do jurty - mówi Szczebiot.
Szlak jurt pogranicza prowadzi od Bieszczad po Puszczę Romincką. Oprócz
miejscowości na Sokólszczyźnie, jurty są także w Bieszczadach oraz w
Gołdapii.
Martyna
Tochwin, 15 lipca 2007 r.
Będzie nas więcej
Sokólscy
skateowcy będą mogli w końcu jeździć w prawdziwym skate parku.
Z rampami i wymarzonym fun - boxem. (fot. Martyna Tochman) |
Za
miesiąc ma być gotowy pierwszy w Sokółce skate park. Jego budowę współfinansuje
Tesco. Prace przy budowie parku mają ruszyć już za dwa tygodnie. Do
tego czasu uprawomocni się bowiem zgłoszenie budowy. Skate park
powstanie przy Ośrodku Sportu i Rekreacji.
Zajmie
część trawnika po lewej stronie za bramą. W sumie jego powierzchnia
wyniesie 600 metrów kwadratowych.
- Będziemy go budować w kilku etapach. Najpierw wylejemy asfalt, a później
będziemy go wyposażać w elementy - tłumaczy Krzysztof Szczebiot, zastępca
burmistrza.
Całość inwestycji wraz z wyposażeniem to koszt około 80 tysięcy złotych.
W tym roku na ten cel pójdzie około 55 tysięcy.
- 30 tysięcy to koszt nawierzchni, pozostałą kwotę przeznaczymy na urządzenia
- wyjaśnia zastępca burmistrza.
|
Budowa
skate parku nie będzie jednak zbyt kosztowna dla budżetu gminy. Ta
inwestycja ma bowiem poważnego sponsora.
- Mamy deklarację ze strony Tesco, że będzie współfinansować budowę
- podkreśla Krzysztof Szczebiot.
Być może do budowy skate parku swoją cegiełkę dołoży jeszcze jeden
przedsiębiorca. Zastępca burmistrza podkreśla bowiem, że jest nadzieja
na jeszcze jednego sponsora.
- Ten drugi sponsor jeszcze nie jest do końca pewny. Ale być może
zdecyduje się też współfinansować tę inwestycję - mówi Szczebiot.
Nikt
ich nie chce
Najbardziej
z budowy skate parku cieszą się oczywiście... skateowcy. Choć jak
podkreślają, nie ma ich zbyt wielu.
- Jest nas około dwudziestu. Ale wiemy, że jak powstanie skate park, to
będzie nas zdecydowanie więcej - mówi Krzysztof Łuka.
Sokólscy skateowcy narzekają, że teraz nie mają swojego miejsca. Jeżdżą
więc w parku, pod ogólniakiem i na placu przed Starostwem Powiatowym.
Ale jak mówią, nigdzie nie są mile widziani.
- Ludzie nas przeganiają z terenów, w których możemy jeździć. A my
szukamy miejsc, gdzie na przykład są schody. I tak naprawdę to nie mamy
gdzie się podziać - mówi Tomasz Dziewiątkowski.
Pojawił
się sponsor
Sokólscy
skateowcy są bardzo zaangażowani w sprawę budowy parku. Mieli nawet się
spotkać z dyrektorem Ośrodka Sportu i Rekreacji, żeby rozmawiać na
temat wyposażenia parku.
- Dyrektor nie przyszedł. A szkoda, bo mieliśmy dużo pomysłów i nawet
mieliśmy przygotowane gotowe projekty - mówią skateowcy.
Mający powstać skate park to ukłon władz miasta w stronę młodzieży.
Krzysztof Szczebiot podkreśla bowiem, że gdy był dyrektorem Zespołu
Szkół Integracyjnych, często rozmawiał z młodzieżą.
- Do mnie jako do nauczyciela zgłaszała się młodzież z prośbą, żeby
powstał skate park. A teraz, dzięki sponsorowi jest to wreszcie możliwe
- mówi Szczebiot.
Martyna
Tochwin, 15 lipca 2007 r.
Teraz
trzeba nam życzyć przede wszystkim dużo zdrowia - mówili
dostojni jubilaci (D. Biziuk) |
Liczy się miłość
Kiedy
dwoje ludzi się dobierze, to choćby nawet brali ślub w maju i w dodatku
"13”, ich związek przetrwa wszystkie przeciwności losu.
Dowodzą tego małżeństwa z sokólskiej gminy.
Małżeństwa,
które w minioną sobotę w sokólskim starostwie powiatowym świętowały
Złote Gody, przyznały, że nie wierzą w ślubne przesądy i związane z
nimi daty.
Szczęśliwa
trzynastka
- Ostatnio było głośno o dacie 7.07.2007. Ponoć miała ona
zagwarantować szczęście młodym parom. Nam się wydaje, że nie ma w
tym ani trochę prawdy. W naszym małżeństwie nigdy nie zwracaliśmy
uwagi na liczby, a jednak dożyliśmy 50-ej rocznicy ślubu - powiedzieli
Łarysa i Wasyl Kupryjaniuk z Sokółki.
|
Ta
para pobrała się 4 stycznia 1957 roku.
- Od 35 lat mieszkamy pod numerem "13”. Dla nas jest to szczęśliwa
trzynastka - dodała pani Łarysa.
Zdaniem Ludwiki i Leona Arciuchów z Bohonik, w małżeństwie najważniejsze
jest wzajemne zrozumienie i prawdziwa miłość.
-
W daty wierzyć nie trzeba. Jak związek ma być szczęśliwy, to będzie.
Wszystko zależy od ludzi. Jedna z naszych córek wyszła za mąż w maju,
który to miesiąc - zgodnie z przesądem - nie sprzyja nowożeńcom.
Przypadek córki pokazał, że jednak maj to dobry miesiąc na złożenie
przysięgi małżeńskiej - podkreśliła Ludwika Arciuch.
Szkoła
życia
Małżonkowie z Bohonik doczekali się 6 córek, 12 wnuków i prawnuka.
- Młode pary niech pamiętają, że małżeństwo to szkoła życia,
gdzie każdy musi ustępować każdemu - powiedzieli państwo Arciuchowie.
Identyczny pogląd wyraził Władysław Zadrożny z Nowej Rozedranki. Na
sobotnią uroczystość przyjechał on z wnuczką Małgorzatą Iłędo. -
Moja żona Helena nie mogła tutaj być ze względu na stan zdrowia.
Pobraliśmy się 20 lutego 1955 roku i była to dla nas bardzo szczęśliwa
data - powiedział Władysław Zadrożny.
Dostojnym jubilatom życzenia złożył Stanisław Małachwiej, burmistrz
Sokółki.
Złote Gody obchodzili: Ludwika i Leon Arciuch, Leonarda i Michał Burak,
Wiera i Aleksander Dmitruk, Łarysa i Wasyl Kupryjaniuk, Helena i Czesław
Fiedorczyk, Wanda i Jan Paszko, Donata i Bolesław Ragin, Eugenia i Antoni
Wisłouch, Helena i Władysław Zadrożny, Ryta Maria i Tadeusz Zajczyk.
Dorota
Biziuk, 16 lipca 2007 r.
Nie "za piecem", ale "w ogródku"
Andrzej
Beya-Zaborski (pierwszy z lewej) gra komendanta w obu częściach
komedii JAcka Bromskiego (D. Biziuk) |
Film „U Pana Boga w ogródku”
kręcono w Sokółce i jej okolicach i właśnie tutaj planowana
jest jego premiera. Pierwsi widzowie zobaczą ją już 31 sierpnia.
„U Pana Boga w ogródku”
to kontynuacja znanej komedii Jacka Bromskiego „U Pana Boga za
piecem”. Akcja obu filmów rozgrywa się w kresowym
miasteczku, gdzie rządzą komendant policji Henryk (w tej roli
Andrzej Beya-Zaborski) i mający całkowitą władzę nad duszami
parafian – ksiądz proboszcz (Krzysztof Dzierma). Druga część
komedii pokazuje ich dalsze losy.
W nowym filmie pojawi się też fajtłapowaty młody policjant zwany
Terminatorem (Wojciech Solarz) oraz gangster (Emilian Kamiński).
Plenery nie tylko sokólskie
Ekipa pod wodzą Jacka Bromskiego kręciła sceny do najnowszej
komedii w kilku podlaskich miasteczkach. Od sierpnia do października
ub.r. filmowcy odwiedzili Sokółkę, Supraśl, Tykocin i Królowy
Most. Filmową sceną stał się m.in. sokólski kościół pw. św.
Antoniego, a także miejscowe jezioro. W ciągu jednego dnia przez
plan przewijało się ponad 100 statystów. |
– Pomyśleliśmy, że skoro film
powstawał w naszym mieście i z udziałem naszych mieszkańców, zatem
warto postarać się o zorganizowanie w Sokółce jego prapremiery bądź
premiery. Ludzie nie mogą się już doczekać, żeby go obejrzeć.
Skontaktowaliśmy się z kierownikiem produkcji, zasięgnęliśmy kilku
informacji i teraz czekamy na konkrety – powiedział Piotr Bujwicki,
z-ca burmistrza Sokółki.
Sokółka ma jednak poważnego konkurenta do zorganizowania premiery
„U Pana Boga w ogródku”. Jest nim Białystok.
– Już wiadomo, że białostocki pokaz planowany jest w teatrze im.
Piłsudskiego. My dajemy do dyspozycji filmowców nasze kino „Sokół”
– dodał Józef Konopacki, pracownik Sokólskiego Ośrodka Kultury.
Dystrybucja ma swój plan
– Premierowy pokaz w Sokółce nie jest wykluczony. Możliwe, że
zdecydujemy się na zorganizowanie w tym mieście prapremiery. Ciągle
jeszcze trwają ustalenia w tym temacie – poinformowała Małgorzata
Matuszewska z warszawskiego „Vision” dystrybucja filmów.
Władze Sokółki są przekonane, że kino „Sokół” wkrótce
powita Jacka Bromskiego. – Jesienią ub.r. Suchowola miała u siebie
premierę filmu „Karol – papież, który pozostał człowiekiem”.
A przecież Suchowola jest znacznie mniejsza od Sokółki... – dodał
Piotr Bujwicki.
Dorota
Biziuk, 10 lipca 2007 r.
Agrino poczeka na decyzję wojewody
Sokółczanie
nie muszą jechać na Agrino. Zakupy mogą jeszcze zrobić na rynku przy
ulicy Targowej. Dziś spokojnie można się jeszcze wybrać na sokólską
targowicę. Wbrew uchwale Rady Miejskiej, likwidującej poniedziałkowy
rynek od 3 lipca, dzisiaj można tam jeszcze zrobić zakupy.
Jak
to możliwe? Na wniosek burmistrza, wojewoda wstrzymał wykonanie uchwały.
W stosunku do nowego prawa ma bowiem pewne wątpliwości.
- W czwartek do Urzędu Miejskiego wpłynęło pismo od wojewody, że
wszczął postępowanie nadzorcze co do tej uchwały - tłumaczy Zbigniew
Tochwin, sekretarz gminy.
Rada
przekroczyła uprawnienia?
Niestety,
nie wiadomo czego dotyczą owe wątpliwości. Nieoficjalnie mówi się o
tym, że Rada Miejska podejmując tę uchwałę przekroczyła swoje
uprawnienia, bo prowadzenie miejskiej targowicy leży w kompetencjach
burmistrza. Może tu jednak chodzić także o niedopełnienie wymagań
prawnych. Uchwała w sprawie likwidacji targowicy nie miała bowiem opinii
formalno-prawnej radcy prawnego Urzędu. Chociaż zdaniem Zbigniewa
Tochwina, drugi wariant jest mało prawdopodobny.
- To, że uchwała nie miała opinii prawnej jest niedopełnieniem
formalnym i nie powinno mieć wpływu na to, czy ta uchwała jest zgodna z
prawem, czy nie - wyjaśnia sekretarz. - W mojej opinii chodzi tu bardziej
o postanowienie uchwały.
Rynek
czynny przez dwa tygodnie
Rynek
ma pozostać na ulicy Targowej do czasu wyjaśnienia wszystkich wątpliwości,
czyli przez najbliższe dwa tygodnie. Wtedy będzie już jasne, czy rynek
pozostanie na starym miejscu, czy zostanie przeniesiony na Agrino.
Zgodnie z zapowiedziami, dzisiaj będą kursować empeki na Agrino.
Andrzej Waszczyński, prezes spółki Agrino podkreśla, że być może
znajdą się już dziś chętni kupcy, którzy będą chcieli handlować u
niego.
- Jeżeli ktoś przyjedzie i będzie chciał sprzedawać, proszę bardzo -
zapewnia Waszczyński. - A jeśli nie, to trudno.
Andrzej Waszczyński zapewnia, że decyzja o wstrzymaniu wykonania uchwały
o likwidacji rynku była najlepszym wyjściem.
- Sprawa się niedługo wyjaśni i będzie pewne, gdzie ma być targowica.
Dzięki temu unikniemy zamieszania, bałaganu i niepotrzebnych
przepychanek - zapewnia prezes Agrino.
Tego samego zdania jest Piotr Bujwicki, zastępca burmistrza Sokółki.
Tym bardziej, że mieszkańcy nie wiedzieli o zamieszaniu wokół
przenosin targowicy.
- Mieliśmy sporo telefonów do Urzędu, zarówno od kupców jak i zwykłych
mieszkańców - mówi Bujwicki. - Ludzie chcieli wiedzieć, co mają robić
w poniedziałek i gdzie iść na zakupy.
(mara),
9 lipca 2007 r.
Twórca
ekspozycji Józef Zalewski również podpisał dokument o
przeniesieniu zbiorów do sokólskiego muzeum (D. Biziuk) |
Szkolne dzieje na fotografiach
Setki
zdjęć i dokumentów o historii oświaty w powiecie sokólskim w latach
1918-1990. Ekspozycję przygotowaną przez Józefa Zalewskiego czeka
przeprowadzka w nowe miejsce.
Obecnie
zbiory sokólskiej Izby Pamięci Edukacji Narodowej mieszczą się w
zabytkowym budynku na placu Szkoły Podstawowej nr 1. Ponieważ obiekt ten
– ze względu na zły stan techniczny – został przeznaczony
do rozbiórki, trzeba było znaleźć inną lokalizację dla ekspozycji poświęconej
dziejom lokalnej oświaty. Wybór padł na Muzeum Ziemi Sokólskiej.
Sprzęt
made in ZSRR
Nie będzie to pierwsza przeprowadzka tej izby. Na początku mieściła się
ona w domu swojego twórcy – Józefa Zalewskiego z Sokółki.
Pan Józef był nauczycielem, kierownikiem szkół w Babikach (gm. Szudziałowo)
i Jacowlanach (gm. Sidra), a potem został inspektorem oświaty w Sokółce.
|
–
Kilka lat przed odejściem na emeryturę zamarzyło mi się utworzenie
Izby Pamięci o wybitnych pedagogach z Sokółki i okolic. Zakres materiałów
miał obejmować lata 1918-1990. Kupiłem kilka radzieckich aparatów
fotograficznych i wyruszyłem w teren w poszukiwaniu informacji. Niektóre
szkoły odwiedziłem nawet po 10 razy. Robiłem zdjęcia, gromadziłem
dokumenty i tak powstała izba – powiedział emerytowany inspektor oświaty.
W 1990 roku Józef Zalewski otworzył ekspozycję w swoim domu. Siedem lat
później zbiory przeniesiono do zabytkowego budynku przy SP nr 1, skąd
wkrótce zostaną zabrane do muzeum.
Podpisali
porozumienie
Do minionego tygodnia izba była własnością sokólskiego Związku
Nauczycielstwa Polskiego. Teraz ZNP przekazało ekspozycję dla gminy. Żeby
dopełnić wszelkich formalności, podpisano stosowne porozumienie.
– Wydaje mi się, że muzeum to dobre miejsce dla tych zbiorów
– dodał Stanisław Małachwiej, burmistrz Sokółki.
(db),
9 lipca 2007 r.
Kupcy nie chcą przetargów
Kupcy
chcą aneksów do umów najmu, burmistrz na to się nie zgadza. Spór trwa
już kilka tygodni i nie wygląda na to, by szybko się zakończył.
Kolejne rozmowy kupców z władzami miasta zakończyły się fiaskiem.
Sześćdziesięciu dwóch kupców wynajmujących lokale gminne dostało
wypowiedzenia najmu. Muszą się wyprowadzić do końca września. Powód?
Zbyt małe stawki czynszu. Łączy ich jeszcze jedno: wszyscy mieli umowy
zawarte na czas nieokreślony. Teraz stoją przed wizją utraty pracy i
dochodów.
- Jesteśmy po prostu wyrzucani z pracy. Pan burmistrz zafundował nam
prezent i dzięki niemu 30 września kończymy pracę - mówią
zdenerwowani przedsiębiorcy.
Na opuszczone lokale burmistrz chce ogłosić przetargi. Według niego to
najlepsze rozwiązanie, na którym skorzystają wszyscy kupcy.
- Przygotowane jest zarządzenie, dzięki któremu dotychczasowi najemcy
lokali będą mieli prawo pierwszeństwa najmu swojego lokalu za
wylicytowaną stawkę - mówi Stanisław Małachwiej, burmistrz Sokółki.
Co to oznacza w praktyce? W przypadku, gdy to inny przedsiębiorca niż
dotychczasowy najemca wylicytuje najwyższą stawkę, osoba która do tej
pory prowadziła tam działalność będzie mogła go wynająć w
pierwszej kolejności. Oczywiście pod warunkiem, że zgodzi się płacić
wylicytowaną stawkę. W innym przypadku lokal trafi w ręce wygrywającego
przetarg.
- To prawo pierwonajmu jest zupełnie bez sensu. Przecież to oznacza
tylko tyle, że my mamy prawo powiedzieć "tak” najwyższej
stawce czynszu - mówi Danuta Hrynkiewicz.
Nie
możemy się dogadać
Kupcy
nie godzą się na przetargi. Chcą, aby burmistrz wprowadził aneksy do
dotychczasowych umów z wyższymi stawkami czynszów. Zapewniają, że
taka droga jest możliwa.
- Wcześniej była mowa o aneksach, a teraz już nie można tak zrobić?
Tutaj trzeba tylko dobrej woli burmistrza - mówi Marzanna Lech-Kisiel.
- Brak zgody na aneksy to zwykłe mydlenie nam oczu. Nam się po prostu
wydaje, że pan burmistrz zwyczajnie nie chce nam ich dać - denerwują się
kupcy.
Krzysztof Szczebiot, zastępca burmistrza wyjaśnia, że aneksy są
niedopuszczalne, bo przy ich zawieraniu wchodzi się na drogę negocjacji.
A te nie mogą mieć miejsca.
Także Stanisław Małachwiej nie wyobraża sobie zawierania aneksów.
Chodzi głównie o nowe stawki czynszów.
- W jaki sposób mamy podwyższać czynsze? Przecież są one zróżnicowane.
Nie możemy ich podnieść ani procentowo, ani kwotowo, bo to będzie
niesprawiedliwe. A innej drogi nie ma. Przecież nie będziemy z każdym
negocjować nowych stawek ani się dogadywać, bo to jest niezgodne z
prawem - wyjaśnia Małachwiej.
Umowa
nie na wieczność
Stanisław
Małachwiej tłumaczy, że sprawy najmu lokali muszą być w końcu
uregulowane. Taki stan jak teraz jest bowiem źle postrzegany przez innych
sokólskich kupców, którzy wynajmują lokale u prywatnych właścicieli
i płacą wyższe czynsze.
- Jeżeli nic nie zrobimy, to kupcy będą zadowoleni, a inni będą mówić,
że gmina rozdaje lokale na preferencyjnych warunkach - mówi burmistrz. -
Nasi najemcy są tylko pewnym wycinkiem sokólskiego społeczeństwa, a
ludzie oczekują, że sprawy najmu zostaną w końcu uregulowane.
Kupcy nie godzą się jednak na proponowane przez burmistrza przetargi.
Podkreślają, że włożyli w swoje lokale mnóstwo pracy i pieniędzy po
to, by móc tam działać. Inwestowali, bo mieli umowy na czas nieokreślony
i nie spodziewali się takiego obrotu spraw.
- Błędne jest założenie, że skoro umowa na czas nieokreślony, to już
na zawsze. Taką umowę można wypowiedzieć zawsze - podkreśla
burmistrz.
Martyna
Tochwin, 8 lipca 2007 r.
Nie wyrzucą kupców z Targowej
Szykuje
się spore zamieszanie na sokólskim targowisku. Wszystko wskazuje na to,
że rynek, który - zgodnie z uchwałą rady miejskiej - miał zostać
zlikwidowany 3 lipca, będzie... dalej funkcjonował.
Kupcy,
którzy dotychczas handlowali na poniedziałkowym rynku przy ul. Targowej
w Sokółce, są zdezorientowani. Słyszeli, że od najbliższego
poniedziałku (9 lipca) muszą szukać innego miejsca dla swoich straganów,
ponieważ radni postanowili zlikwidować obecne targowisko. Większość
kupców nie wierzy w podobne nowiny i wybiera się z towarem na ul. Targową.
Są jednak i tacy, którzy tego dnia planują handlować na położonym na
obrzeżach Sokółki rynku Agrino.
Okazuje się, że w ten poniedziałek targowiska miejskiego przy ul.
Targowej - wbrew uchwale radnych - władze gminy najprawdopodobniej nie
zamkną! Dlaczego?
- Właśnie dowiedzieliśmy się, że wojewoda wszczął postępowanie
nadzorcze odnośnie uchwały w sprawie likwidacji rynku. Istnieją zatem wątpliwości,
czy została ona podjęta zgodnie z prawem. Myślę, że wszystko
rozstrzygnie się w ciągu najbliższych dni - poinformował Zbigniew
Tochwin, rzecznik prasowy Urzędu Miejskiego w Sokółce.
Uchwała o likwidacji sokólskiego targowiska ciągle obowiązuje i będzie
tak do chwili jej ewentualnego uchylenia przez wojewodę.
- Nie będziemy walczyli z kupcami, którzy w najbliższy poniedziałek
pojawią się na placu przy ul. Targowej. Nikt ich z tego miejsca nie
wyrzuci - zapewnił Zbigniew Tochwin. - To, czy ktoś pójdzie handlować
na Agrino, jest jego prywatną sprawą. Przyznaję, że tego dnia możemy
mieć w Sokółce zamieszanie związane z rynkiem - dodał rzecznik.
Projektodawcą uchwały o likwidacji targowiska przy ul. Targowej był
Andrzej Waszczyński, prezes Agrino. Jego argumenty przekonały sokólskich
radnych.
(db),
5 lipca 2007 r.
Mirosława
Zubrzycka w piątek mogła mieć powody do zadowolenia. Większość
radnych ją poparła. Antoni Sakowicz (z lewej) wstrzymał się od głosowania.
(fot. Martyna Tochwin) |
Obronili ją radni
Radni
powiatu sokólskiego nie wyrazili zgody na zwolnienie Mirosławy
Zubrzyckiej, dyrektorki Ośrodka Pomocy Społecznej.Mirosława Zubrzycka,
dyrektorka Ośrodka Pomocy Społecznej w Sokółce może czuć się
bezpiecznie na swoim stanowisku. Przynajmniej na razie.
Radni
powiatowi prawie jednogłośnie stanęli za nią podczas głosowania nad
wyrażeniem zgody na rozwiązanie z nią stosunku pracy. Z takim wnioskiem
do Rady Powiatu zwrócił się Stanisław Małachwiej, burmistrz Sokółki
- pracodawca Zubrzyckiej.
Oficjalną przyczyną zwolnienia Zubrzyckiej jest utrata zaufania.
- W piśmie pan burmistrz podkreśla, że utrata zaufania do pani
Zubrzyckiej dotyczy jej funkcji na stanowisku dyrektora Ośrodka Pomocy
Społecznej, a nie ma nic wspólnego z jej mandatem w Radzie Powiatu - tłumaczył
Kazimierz Łabieniec, przewodniczący Rady Powiatu.
|
Będzie
pracować na zaufanie
Nie
jest jednak tajemnicą, że utrata zaufania to tylko eleganckie
stwierdzenie. Mirosława Zubrzycka ma bowiem problemy z prawem. Chodzi o
nadużycia, jakich się miała dopuścić podczas kampanii wyborczej w
wyborach samorządowych w listopadzie 2006 roku.
Radni nie chcieli jednak brać na siebie odpowiedzialności i nie wyrazili
zgody na jej zwolnienie.
- Pani Zubrzycka na poszczególnych komisjach wyjaśniała nam zaistniałą
sytuację i radni już mają wypracowane stanowiska na ten temat - mówił
Kazimierz Łabieniec.
Przed głosowaniem Mirosława Zubrzycka nie składała już żadnych wyjaśnień.
Dopiero po głosowaniu dziękowała tym, którzy udzielili jej poparcia.
- Moi pracodawcy w ciągu kilku miesięcy nie zdążyli się nawet zapoznać
z moją pracą. Mam jednak nadzieję, że ta decyzja pozwoli mi wypracować
zaufanie - mówiła Zubrzycka.
Zawinił
napięty porządek
Jedynym
radnym, który zdecydowanie wyraził zgodę na zwolnienie Mirosławy
Zubrzyckiej, był Jarosław Hołownia. On także jako jedyny wyraził wątpliwości
co do terminu podejmowanej uchwały.
- Pismo od burmistrza z wnioskiem o zgodę na zwolnienie wpłynęło do
starostwa w kwietniu. Dlaczego zatem jest ono dopiero teraz rozpatrywane,
a nie na sesji kwietniowej? - pytał.
Przewodniczący rady tłumaczył, że wszystkiemu winny był... program
kwietniowej sesji.
- Pismo od burmistrza jest datowane na 12 kwietnia. Jednak porządek obrad
w kwietniu był tak bardzo napięty, że postanowiłem nie wprowadzać
tego punktu pod obrady - zapewniał Kazimierz Łabieniec. - W maju sesji
nie było. I dlatego sprawę pani Zubrzcykiej rozpatrujemy dopiero
dzisiaj.
Najprawdopodobniej sprawa zgody na zwolnienie Mirosławy Zubrzyckiej
pojawi się ponownie na kolejnej sesji Rady Powiatu. Burmistrz musi mieć
bowiem taką zgodę, aby procedurę zwalniania przeprowadzić zgodnie z
prawem.
Martyna
Tochwin, 1 lipca 2007 r.
Rynek zniknie z Targowej
Zgodnie
z uchwałą radnych, dziś po raz ostatni sokółczanie mogą zrobić
zakupy na targowicy przy ulicy Targowej (fot. Martyna Tochwin) |
Dzisiaj
(2 lipca) ostatni rynek na Targowej! Za tydzień decyzją sokólskich
radnych rynek będzie się odbywał na Agrino. O przeniesieniu poniedziałkowej
targowicy z ulicy Targowej mówiło się w Sokółce od dawna.
Problem
nasilił się zwłaszcza w ostatnich tygodniach, kiedy jedna część
targowiska została ogrodzona i zamknięta dla handlu. Powód? Zaczynają
się prace przy budowie kościoła.
Na połowie dotychczasowej powierzchni bazarowej z trudem mieścili się
wszyscy kupcy. Alternatywą dla takiego stanu rzeczy miał być teren
Agrino. Położony za miastem plac pomieściłby wszystkich handlujących.
- Dwa tygodnie temu przeprowadzaliśmy ankietę na targowicy. Większość
ludzi stwierdziła, że jest tam za mało miejsca na rynek - tłumaczy
Andrzej Waszczyński, prezes Agrino. - Są tutaj zastawione parkingi,
ulice. Kupcy muszą handlować na placu u księdza.
|
Będą
skarżyć
Tematem
targowicy zajmowali się podczas ostatniej sesji sokólscy radni. Musieli
wypowiedzieć się w sprawie przyszłości targowicy. Pod ścianą postawił
ich bowiem Andrzej Waszczyński. Zebrał 500 podpisów i przygotował
uchwałę społeczną, którą radni musieli rozpatrzyć.
Ostatecznie podjęto uchwałę w sprawie likwidacji targowicy. Nie było
jednak w tym temacie jednomyślności. 10 radnych było za likwidacją, 9
przeciw, a 1 radny się wstrzymał od głosowania.
Nie wiadomo jednak, czy uchwała została podjęta zgodnie z prawem. Jak
zauważył bowiem radny Robert Rybiński, nie miała ona opinii prawnej i
nie była sprawdzona pod kątem formalno-prawnym. Pomimo to przewodniczący
Rady Miejskiej zdecydował o głosowaniu nad nią.
- Zaskarżymy tę uchwałę - mówił tuż pod głosowaniu Stanisław Małachwiej,
burmistrz Sokółki.
Za
mało miejsca
Burmistrz
zdecydowanie przeciwstawiał się pomysłowi likwidacji targowicy i
przeniesienia jej na Agrino.
- Nie mówimy, że targowica pozostanie na swoim miejscu, gdy zostanie
wybudowany kościół. Ale w trakcie budowy nic nie stoi na przeszkodzie,
żeby dalej tam funkcjonowała - zapewniał Małachwiej.
Do burmistrza nie docierały nawet takie argumenty, że kupcy mają za mało
miejsca.
- Dzisiaj zmienia się już znaczenie tak zwanego rynku rolniczego. Parę
lat temu była tam i krowa, świnia i koń. Dziś tego nie ma. Handel zbożem
również się zmienił. To wszystko ma wpływ na to, że taka
powierzchnia jak do tej pory, nie jest już potrzebna - podkreślał
Stanisław Małachwiej.
Z taką opinią nie zgadza się jednak radny Wojciech Klicki. Według jego
obserwacji, targowica na Targowej jest zbyt mała dla wszystkich handlujących.
- W niedzielę razem z radnym Cydzikiem jeździliśmy dwa razy o godzinie
14. i 16. na naszą targowicę. Już wtedy pojawiają się pierwsi kupcy i
rozkładają swoje stragany - mówił Klicki. - A to przeczy temu, co mówi
pan burmistrz, jakoby miejsca starczało dla wszystkich.
- Po ogrodzeniu jednej części targowicy kilku kupców zniknęło z
naszego rynku. Głównie dotyczy to handlujący warzywami i pieczywem, którzy
mieli duże samochody. Po prostu zabrakło miejsca - dodał Waszczyński.
Nic
na siłę
Przeciwko
głosowaniu w sprawie likwidacji targowicy opowiedział się radny Stanisław
Mucuś.
- Niech rynek na Targowej umrze śmiercią naturalną, nie wymuszajmy
niczego. Jeżeli kupcy chcą, niech sami się przenoszą na Agrino - mówił
Mucuś. - Skoro tam są takie świetne warunki do handlu, to kupcy powinni
sami się przenieść.
Większość radnych przekonywała jednak, że bazar na Targowej trzeba
zlikwidować. I chociaż w uchwale nie było słowa o nowym miejscu targu,
wszyscy wiedzieli, że konsekwencją tej uchwały będzie przeniesienie
rynku na Agrino.
- To dla nas najwygodniejsze miejsce. Wszyscy mieszkańcy czekają na
przeniesienie tam targowicy - przekonywał radny Waldemar Gieniusz. -
Kiedyś był targ przy cerkwi. Gdy ją wybudowano, rynek przeniesiono na
Targową, która wtedy była pustynią Sokółki. Teraz taka sama sytuacja
jest z Agrino.
- Stworzenie nowej targowicy kosztowałoby gminę około 1 miliona złotych.
A Agrino jest przygotowane. Czego chcieć więcej? - pytał radny Antoni
Cydzik.
Na
Agrino za darmo
Dziewięciu
radnych, którzy byli przeciwko likwidacji poniedziałkowej targowicy, nie
kryli oburzenia wynikiem głosowania.
- Radni zrobili po prostu prezent panu Waszczyńskiemu - nie krył
oburzenia radny Wojciech Anusewicz. - Tak nie powinno być, bo to wbrew
zasadom. Takie zachowanie radnych od razu budzi podejrzenie.
Także burmistrz nie był zadowolony z wyniku głosowania.
- Pan Waszczyński decyzją administracyjną załatwił sobie dodatkową
działalność. A przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby tam była
prowadzona druga targowica. Nawet w inny dzień tygodnia niż poniedziałek
- podkreślał Małachwiej.
Andrzej Waszczyński zapewnił, że sokółczanie nie będą mieli
problemu z dojazdem na Agrino. Obiecał zapewnić bezpłatny autobus, odjeżdżający
sprzed Urzędu Miejskiego. Być może zostanie uruchomione także połączenie
z dworca PKS i PKP. Taka sugestia padła bowiem ze strony radnych.
Martyna
Tochwin, 1 lipca 2007 r.
|
Koncert charytatywny
Sokólscy
wolontariusze Via Salutis zbierali datki podczas sobotniego koncertu
w kinie Sokół. Na koncercie zagrały takie zespoły jak Rima,
Paczka i Perspektywa. W przerwach między występami licytowano gadżety,
między innymi chińską czapkę, kalendarze zdjęcia aktorów.
Zebrane 600 zł przeznaczono dla Domu Dziecka w Supraślu. |
Kupcy się targują
Z
ostrą krytyką sokólskich radnych spotkała się decyzja burmistrza w
sprawie wypowiedzeń gminnych lokali kupcom. - To niegodne zachowanie -
grzmieli miejscy rajcy. Sprawa dotyczy wypowiedzeń, jakie otrzymało
ponad sześćdziesięciu przedsiębiorców wynajmujących gminne lokale w
Sokółce. Podczas ostatniej sesji Rady Miejskiej przedstawili protest w
tej sprawie.
Kupcy
nie chcą pogodzić się z tym, że z dnia na dzień gmina próbuje
pozbawić ich środków do życia.
- Protestujemy przeciwko tym wypowiedzeniem. Nasze sklepy i prowadzone
działalności to jedyne nasze źródło utrzymania. Nie rozumiemy
sytuacji, w której się znaleźliśmy - mówiła w imieniu kupców Danuta
Hrynkiewicz z Salonu Optycznego.
Największy żal kupcy mają dlatego, że w lokale włożyli mnóstwo
pieniędzy. Remontowali bowiem zniszczone budynki z własnych środków.
- Większość naszych lokali była w stanie nie nadającym się do użytku.
Porobiliśmy remonty, podnieśliśmy ich standard i dalej chcemy je użytkować
- podkreślała Danuta Hrynkiewicz.
- Większość z was zrobiła te remonty przy partycypacji Zakładu
Gospodarki Przestrzennej i Komunalnej - odpowiadał Piotr Bujwicki, zastępca
burmistrza Sokółki.
Potrzebne
aneksy
W
sprawie lokali najemcy już kilkakrotnie spotykali się z władzami
miasta. Kupcy chcą negocjować ceny wynajmu, a nie tak jak chce gmina -
stawać do przetargów. Jednak zdecydowanie przeciwko takiej opcji
protestuje Piotr Bujwicki.
- Negocjacje czynszów i warunków umowy wyklucza ustawa - tłumaczył.
Jednak po stronie kupców zdecydowanie opowiedzieli się radni. Ich
zdaniem należy cofnąć wypowiedzenia i rozpocząć negocjacje.
- Może rzeczywiście niektóre czynsze były za niskie. Jednak zamiast
dawać wypowiedzenia, trzeba byłoby rozpocząć rozmowy - przekonywał
radny Łukasz Moździerski. - Przecież ci ludzie dbali o te lokale, właściwie
nimi zarządzali.
- Najlepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie aneksów do umów. Tutaj
potrzebna jest normalna rozmowa, a nie ambicja - dodał Jan Zabłudowski,
przewodniczący Rady Miejskiej.
Gmina
będzie się bogacić
Wśród
kupców, którzy otrzymali wypowiedzenie są tacy, którzy za metr swego
lokalu płacą zaledwie kilka złotych. Nowe przetargi miałyby ujednolicić
ceny lokali w mieście. Radni zarzucają jednak burmistrzowi, że chce
wzbogacić gminną kasę kosztem mieszkańców.
- Dlaczego gmina chce podwyższyć swój budżet kosztem mieszkańców?
Jak to się dzieje, że ludzie włożyli w te lokale mnóstwo pieniędzy,
a wy teraz im wymawiacie te pomieszczenia? - pytał radny Jarosław
Panasiuk.
Piotr Bujwicki tłumaczył, że wszystkiemu winne jest zarządzenie
burmistrza z grudnia 2005 roku.
- W zarządzeniu jest określone, że nowe opłaty obowiązują od nowych
umów. Po tym zarządzeniu wszystkie umowy tymczasowe powinny były zostać
wypowiedziane. To się rozumie samo przez się - wyjaśniał Piotr
Bujwicki.
Nadzieja
na rozwiązanie
Radni
nie szczędzili słów krytyki w kierunku burmistrza.
- To jest kolejny przykład "wkręcania śruby“ naszym lokalnym
przedsiębiorcom - mówił Wojciech Klicki.
Burmistrz Małachwiej zapewnił, że gmina dalej będzie prowadzić
rozmowy z kupcami. Ma nadzieję, że uda się wypracować rozwiązanie
korzystane dla obu stron.
Martyna
Tochwin, 1 lipca 2007 r.
|