Biuletyn Informacji PublicznejGminny Serwis InformacyjnyOrganizacje PozarzdowePrzydatne adresyNasze linkiInfo o gminieUrzad MiejskiTurystykaSportKulturaBiznesOgloszeniaFotografie

GMINNY SERWIS INFORMACYJNY (lipiec 2007)


UWAGA! Informacje prezentowane na stronach Portalu Miejskiego www.sokolka.pl nie powinny być traktowane jako dokumenty urzędowe. Dokumenty urzędowe zamieszczane są w Biuletynie Informacji Publicznej (BIP) oraz dostępne są w formie papierowej w Urzędzie Miejskim w Sokółce, 16-100 Sokółka, Plac Kościuszki 1.


Nagrodę odebrał Dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Sokółce Mirosław Biernacki.

Najlepsza inwestycja w człowieka

Dnia 2 lipca br. w Hotelu HILTON w Warszawie odbyła się uroczysta konferencja zorganizowana z okazji jubileuszu Europejskiego Funduszu Społecznego i obchodów rocznicy podpisania Traktatów Rzymskich. 

Udział w niej wzięli Minister Rozwoju Regionalnego Pani Grażyna Gęsicka, Pan Nikolausa Van Der Pasa Dyrektor Generalny w Dyrekcji ds. Zatrudnienia, Spraw Społecznych i Równych Szans Komisji Europejskiej, Pani Róża Thun Szefowa Reprezentacji Komisji Europejskiej w Polsce oraz Pan Paweł Chorąży Dyrektor Departamentu Zarządzania Europejskim Funduszem Społecznym w Ministerstwie Rozwoju Regionalnego.

Do udziału w konferencji zostali również zaproszeni beneficjenci projektów finansowanych z Europejskiego Funduszu Społecznego, przedstawiciele wszystkich instytucji zaangażowanych w realizację programów w latach 2004-2006, ale także w nowym okresie programowania 2007-2013.

Uroczystość z okazji 50-lecia EFS połączona była z galą kończącą konkurs „DOBRE PRAKTYKI EFS", podczas której wręczono statuetki „Najlepsza inwestycja w człowieka" sześćdziesięciu najwyżej ocenionym projektom w tym również projektowi „Debiut na rynku pracy" realizowanemu przez PUP w Sokółce.

... Czytaj więcej [PDF]

WUP w Białymstoku, 30 lipca 2007 r.


Premiera w "Sokole"

Na premierze filmu "U Pana Boga w ogródku“ zobaczymy odtwórcę roli księdza Krzysztofa Dziermę - na zdjęciu wraz z Irą Łacziną w roli Marusi, w scenie z filmu "U Pana Boga z apiecem“ (Fot. Internet)

1 września, godzina 17. W kinie "Sokół" gasną światła i rozpoczyna się premierowy pokaz filmu "U Pana Boga w ogródku". To nie marzenia, tylko prawdziwy scenariusz premiery. To już pewne - 1 września Sokółka zamieni się w kulturalną stolicę Polski. To właśnie w naszym mieście odbędzie się uroczysta premiera filmu "U Pana Boga w ogródku", w reżyserii Jacka Bromskiego.

Jest to kontynuacja pierwszej części filmu pod tytułem "U Pana Boga za piecem”.
- Dzwoniliśmy, załatwialiśmy, no i się udało - nie kryje radości Piotr Bujwicki, zastępca burmistrza Sokółki.

Premierowy pokaz filmu odbędzie się w kinie "Sokół”. W sobotę 1 września o godzinie 17., film "U Pana Boga w ogródku” obejrzy 250 zaproszonych gości.

Wśród nich nie zabraknie tych najważniejszych

- Na pewno przyjedzie reżyser Jacek Bromski. Mamy też potwierdzenia przybycia od dwóch aktorów: Krzysztofa Dziermy grającego proboszcza i Andrzeja Beya-Zaborskiego znanego jako komendant - mówi Piotr Bujwicki. 

Czerpią z dobrych wzorców

Ale to jeszcze nie cała śmietanka. Do wspomnianego grona ma dołączyć aktorka Alicja Bach oraz być może Jan Wieczorkowski, czyli niezapomniany organista Witek.
- Od pani Alicji nie mamy jeszcze potwierdzenia, ale raczej możemy się jej spodziewać. Wciąż natomiast trwają rozmowy z Janem Wieczorkowskim. Liczymy, że on również pojawi się na premierze w Sokółce - wyjaśnia Józef Konopacki z Muzeum Społecznego Ziemi Sokólskiej.

Jak zapewnia burmistrz, gmina nie musiała spełnić żadnych warunków, żeby dostać prawo organizacji u siebie premiery. Władze postanowiły po prostu skorzystać z dobrych wzorców, jakie dają im sąsiednie gminy i zaryzykowały.
- Suchowola miała u siebie premierę drugiej części "Karola...”, czyli filmu o papieżu Janie Pawle II. Postanowiliśmy więc pójść tym przykładem i spróbowaliśmy. Jak się okazało, z powodzeniem - podkreśla Bujwicki.

Z kolei Józef Konopacki dodaje, że premiera jest w Sokółce, bo to właśnie tu kręcono zdjęcia.
- Film był nagrywany w mieście i okolicach. To najlepszy powód, dlaczego premiera powinna odbyć się właśnie tutaj - zapewnia Józef Konopacki.

Toalety bez zmian?

Teraz przed gminą stoi jednak ogromne wyzwanie - toalety w kinie. Wszyscy mieszkańcy wiedzą, że wymagają one natychmiastowego remontu.

Najlepiej byłoby oczywiście, gdyby udało się to zrobić do premiery. Niestety, do 1 września pozostał już tylko miesiąc i nie jest pewne, czy do tego czasu kinowe toalety zyskają nowy wygląd.
- Przewertowaliśmy już bardzo dużo ofert. Ciągle jednak jest problem ze znalezieniem wykonawcy. Duże firmy mówią, że remont sanitariatów to dla nich zbyt małe zlecenie. A z kolei dla małych firm to zbyt duże wyzwanie - tłumaczy zastępca burmistrza.

Nic na siłę

Wciąż nie wiadomo, czy uda się znaleźć szybko jakiegoś wykonawcę. Z nieoficjalnych źródeł wiemy jednak, że najprawdopodobniej takiego remontu nie uda się już przeprowadzić przed premierą. Jednak nawet taki scenariusz nie martwi specjalnie burmistrza Stanisława Małachwieja.
- Owszem, będziemy się starali zdążyć przed premierą. Ale nie stawiamy sobie tego za jakiś cel priorytetowy. Czas pokaże, czy zdążymy, czy nie - zaznacza burmistrz.

A ile gminę będzie kosztować premiera? Z naszych informacji wynika, że gmina musi pokryć koszty przejazdu aktorów oraz ponieść koszty bankietu po premierze.

Martyna Tochwin, 30 lipca 2007 r.


Ta pomoc nic nie kosztuje

Lila Panasewicz (z lewej) w piątek po raz pierwszy oddała krew. - Trzy lata temu mój kuzyn potrzebował krwi, otrzymał ją i dzięki temu żyje. Dzięki temu wiem, że ona naprawdę ratuje życie - mówi pani Lila. (Fot. Martyna Tochwin)

45 osób nie przeszło w piątek obojętnie obok ambulansu stojącego w centrum Sokółki i oddało krew. Zaledwie co trzeci z nich robił to już wcześniej. Dawcą krwi może zostać każdy. Są tylko dwa warunki: trzeba być zdrowym i mieć ukończone osiemnaście lat. I jeszcze jedno - trzeba chcieć pomóc innym.

- Dlaczego zostałam krwiodawcą? Liczba wypadków na drogach jest tak przerażająca. Nasza krew może kogoś uratować - mówi Ewa Jatel z Sokółki.
- Krwiodawstwo jest po prostu najprostszą formą pomocy innym ludziom - dodaje Lila Panasewicz.

Obie panie odwiedziły w piątek specjalny ambulans. Pani Lila po raz pierwszy, pani Ewa po bardzo długiej przerwie.
- Od dawna przymierzałam się do tego, żeby oddać krew. Ale jakoś nigdy nie było okazji. Aż do dzisiaj - przyznaje Lila Panasewicz.
- Ostatni raz oddałam krew siedem lat temu. Ale teraz będę już zdawać ją regularnie, bo na stałe wróciłam do Sokółki - podkreśla pani Ewa. 

Krew ratuje życie

Nie wszyscy krwiodawcy na własnej skórze przekonali się jak cennym i niezastąpionym lekarstwem jest krew. Ojcu Piotra Chłusa krew uratowała życie.
- Kiedyś mój tata miał wypadek i bardzo potrzebował krwi. Otrzymał ją - mówi pan Piotr. - Ja byłem wtedy jeszcze mały i niewiele pamiętam. Ale moja siostra i bracia pamiętają i do dziś oddają krew.

Od roku pan Piotr sam jest krwiodawcą. Oddaje krew regularnie.
- Cieszę się, że mogę pomóc. Kto wie, może ja sam będę kiedyś potrzebował pomocy? - zastanawia się.

Podobne zdarzenie przeżyła Lila Panasewicz. Trzy lata temu jej kuzynowi krew uratowała życie.
- Dobrze to pamiętam. To chyba wtedy narodziła się we mnie myśl, żeby zostać honorowym dawcą krwi - mówi pani Lila.

Dwa tygodnie po antybiotyku

W piątek w Sokółce krew oddało czterdzieści pięć osób. Ale chętnych było więcej. Odpadli jednak podczas badania lekarskiego.
- Kilku osób nie dopuściłam do oddawania krwi. Była osoba z opryszczką oraz kilku chętnych, które ostatnio przyjmowały antybiotyki. Od takich osób krew można pobrać po dwóch tygodniach od zakończenia kuracji antybiotykowej. Podobnie jest z miesiączką. Trzeba odczekać trzy dni - wyjaśnia Elżbieta Mazuruk, lekarz z Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Białymstoku.

Nie ma wpływu na organizm

Wśród osób sceptycznie nastawionych do krwiodawstwa wciąż żywe jest przekonanie, że jak raz się odda krew, trzeba będzie to robić całe życie. Jak podkreśla doktor Elżbieta Mazuruk, nic bardziej mylnego.
- To jest nieprawda. Tak samo jak nieprawdą jest to, że oddawanie krwi leczy nadciśnienie - zapewnia Mazuruk.
Jednocześnie lekarka podkreśla, że krwiodawstwo nie ma żadnego wpływu na stan zdrowia i samopoczucie.

Poszukiwana każda grupa

Krew jest szczególnie cenna latem. Wtedy zawsze jest to towar deficytowy. Oprócz zaplanowanych zabiegów na drogach jest więcej wypadków niż zwykle.
- Latem zawsze mniej jest chętnych, bo to sezon urlopowy, wakacyjny. Nasi krwiodawcy wyjeżdżają na odpoczynek - podkreśla lekarka z RCKiK w Białymstoku. - Każda krew jest cenna, ale najbardziej brakuje rzadkich grup takich jak A+, A- i 0.

Ambulans do pobierania krwi jeździ po Podlasiu. Odwiedził już między innymi Białystok i Bielsk Podlaski. W tym tygodniu zagości w Łomży.

Martyna Tochwin, 30 lipca 2007 r.


Rynek zostaje!

Już wiadomo: rynek przy ul. Targowej w Sokółce nie zostanie zlikwidowany. Bazar uratowała decyzja wojewody. Przedwczoraj do Urzędu Miejskiego w Sokółce wpłynęło pismo od wojewody podlaskiego. Dotyczyło ono uchwały sokólskich radnych odnośnie likwidacji rynku przy ul. Targowej. Okazało się, że rajcy z Sokółki nie mieli prawa zamknąć bazaru, ponieważ... nie leży to w ich kompetencji.

Była uchwała i już jej nie ma
– W tym przypadku radni weszli w zakres uprawnień burmistrza i dlatego wojewoda postanowił stwierdzić nieważność uchwały. Teraz już wiadomo, że nie będzie likwidacji rynku poniedziałkowego przy ul. Targowej. Skoro uchwała jest nieważna, to tak samo jakby formalnie nie istniała – wyjaśnił Zbigniew Tochwin, rzecznik prasowy Urzędu Miejskiego w Sokółce.
Decyzja o zamknięciu targowiska zapadła podczas czerwcowej sesji. Większość radnych zagłosowała za tym, żeby od 9 lipca br. rynek przy ul. Targowej w Sokółce przestał istnieć. Zwolennicy likwidacji argumentowali, że na bazarze jest za ciasno od kiedy została zmniejszona część dotychczasowego placu handlowego (w związku z rozpoczynającą się wkrótce budową nowego kościoła, który ma stanąć właśnie na tym terenie).
Ostatecznie radni poparli likwidację, a zaraz potem właściciel leżącego na obrzeżach miasta rynku Agrino zaczął zachęcać kupców do przyjazdu na tę targowicę. Burmistrz Sokółki Stanisław Małachwiej zapowiedział jednak, że rynku przy Targowej nie zamierza likwidować, ponieważ ma wątpliwości, czy dotycząca tej sprawy uchwała radnych, jest zgodna z prawem. Podobne wątpliwości miał również wojewoda, który na dwa dni przed wskazaną w uchwale datą likwidacji, postanowił wstrzymać realizację kontrowersyjnego postanowienia sokólskich rajców.

Co było, a nie jest...
Okazuje się, że decyzję o zamknięciu rynku miejskiego może podjąć jedynie burmistrz Sokółki. Z kolei sokólskim radnym prawo pozwala jedynie na ustalenie miejsc targowych na planie zagospodarowania przestrzennego.
– Kiedy jesienią 1999 roku sokólscy radni likwidowali rynek w centrum miasta, obowiązywały zupełnie inne przepisy. Wtedy rada decydowała o lokalizacji targowiska, a od 2000 roku już tak nie jest. Prawo się zmieniło – powiedział rzecznik prasowy UM Zbigniew Tochwin.

Dorota Biziuk, 25 lipca 2007 r.


Na trzydzieste urodziny... trojaczki

(fot. www.sokolka-powiat.pl)

Zużywają 500 pampersów miesięcznie. Wiktoria, Natalia i Aniela - sokólskie trojaczki mają już 7 i pół tygodnia. Dziewczynki przyszły na świat 1 czerwca w białostockim szpitalu, w 34 tygodniu ciąży. Ewa Ignatowicz, mama trojaczków, rodziła przez cesarskie cięcie.

- Najmniej ważyła Natalia - tylko 1990 gramów, Wiktoria 2100 gramów i Aniela 2450 gramów - mówi szczęśliwa mama.
Ewa i Ireneusz Ignatowicz są małżeństwem od czterech lat. Na siostrzyczki w domu czekał już 2-letni Brajan. Jak podkreśla pani Ewa, syn tak się już przywiązał do dziewczynek.
- On bardzo kocha swoje siostry. I nikomu nie chce ich oddać - mówi.

Gratisowy prezent na urodziny

O tym, że urodzi trojaczki, pani Ewa dowiedziała się, kiedy była w piątym miesiącu ciąży. Była przygotowana na bliźniaki, bo taką wiadomość otrzymała w drugim miesiącu ciąży. Jednak jak podkreśla, wiadomość o trójce wcale jej nie zszokowała.
- Dwójka czy trójka, to już praktycznie żadna różnica - mówi ze śmiechem pani Ewa. - Przyjęliśmy to jak gratisowy prezent: trojaczki na trzydzieste urodziny.
Jak mówią Ignatowiczowie, w ich rodzinach nie jest to pierwszy przypadek ciąży mnogiej. Takie przypadki zdarzały się już wcześniej w rodzinie pani Ewy.
- Bliźniaki ma rodzona siostra mojej mamy, podobnie jest w rodzinie ze strony taty. Ale trojaczki zdarzyły się po raz pierwszy - mówi pani Ignatowicz.
Choć rodzice trojaczków na wiadomość o potrójnym szczęściu specjalnie się tym nie przejmowali, to pani Ewa wciąż słyszała od znajomych głosy współczucia.
- Kiedy mówiłam, że będą trojaczki, to wszyscy mi naokoło współczuli, jak my sobie poradzimy. A mnie to ogromnie denerwowało, bo wcale nie myślałam w ten sposób - podkreśla.

Miały być na A

Trojaczki: Wiktoria, Natalia i Aniela. Jednak w pierwszym zamyśle wszystkie miały nosić imiona na literę A. Takie imiona były już nawet przygotowane.
- Miała być Amelia, Anastazja i Aniela - wymienia pani Ewa.
Jedno z imion jednak szczególnie nie przypadło do gustu panu Ireneuszowi.
- Nie podobała mi się Anastazja. Miałem skojarzenia z Anastazją P. - mówi.
W ten sposób Anastazję zamieniono na Wiktorię. Amelia zaś została przemianowana na Natalię. Takiego wyboru dokonał najmłodszy z rodu Ignatowiczów.
- Takie imię wybrał Brajan i tak już zostało. Poza tym imię Amelia za bardzo jest podobne z Anielą - tłumaczy pani Ewa.

Bez babć ani rusz

Choć dziewczynki nie mają wstążeczek z imionami, rodzice bez problemu je rozróżniają. Każda z nich jest bowiem inna.
- Różnicę wyraźnie widać, zwłaszcza u Wiktorii. Jest najszczuplejsza, taka drobniutka. Poza tym ma ciemniejszą karnację niż pozostałe siostry - tłumaczy Ewa Ignatowicz.
A jak rozpoznają Natalię i Anielę?
- Aniela ma pieprzyk z tyłu, więc rozpoznajemy je bez problemu - zapewnia ich mama.
Dziewczynkami zajmują się rodzice i babcie. Mają ustalone dyżury, także w nocy.
- Szczególnie dużo pomaga nam moja mama. Teściowa ma bowiem jeszcze inne wnuki, którymi musi się zajmować. Gdyby nie nasze mamy, naprawdę nie wiem, jak byśmy sobie poradzili - podkreśla Ewa Ignatowicz.
I choć dziewczynki są raczej spokojne, pani Ewa mówi, że na płacz reagują zaraźliwie.
- Jeśli jedna płacze, to zaraz też zaczynają kolejne. I tak w kółko - mówi.

500 pampersów na miesiąc

Jak podkreśla pani Ewa, potrójne szczęście to też potrójny wydatek. Na mleko i pampersy rodzina Ignatowiczów wydaje majątek.
- W ciągu miesiąca zużywamy około 500 pieluch jednorazowych. Półtora opakowania mleka idzie na dzień. To są ogromne koszty - przyznaje. - Trochę nas uratowało osiem paczek pieluch, które przynieśli moi koledzy z pracy.
Jednak mimo takich kłopotów, państwo Ignatowiczowie wcale się nie zrażają. Pani Ewa bardziej martwi się przyszłością swoich pociech.
- Wydatki to się zaczną dopiero później, kiedy trzeba będzie ubierać, posłać do szkoły. Na razie to tylko pampersy i mleko. Ubranek też nie trzeba tak dużo. Poza tym sporo śpioszków i innych ubrań dostałam od znajomych i rodziny - podkreśla.

Przyszli z pomocą

Narodziny trojaczków nie pozostały niezauważone. Z pomocą finansową i rzeczową pospieszyły władze gminne i powiatowe, a nawet wolontariusze.
- Dzięki sponsorowi udało nam się zebrać rzeczy na ponad 500 złotych - mówi Joanna Raczkowska z wolontariatu Via Salutis. - Są to przeróżne przedmioty: smoczki, nocniki, nasadki na sedes, pieluszki i wiele innych.
Burmistrz Sokółki podarował rodzicom trojaczków specjalny potrójny wózek oraz trzy foteliki samochodowe. Z kolei starosta przekazał pieniądze oraz drobniejszy asortyment dla maluszków.

Martyna Tochwin, 22 lipca 2007 r.


Dom jak na stepie

Takich jurt na mongolskich stepach jest mnóstwo. Z tym, że to już są prawie normalne mieszkania z łazienkami i anteną satelitarną na dachu - mówi Jarosław Szczebiot. (fot. Martyna Tochwin)

Z wierzchu przypominają zwykłe, białe namioty. Ale to tylko pozory, bo to prawdziwe mongolskie jurty, jakich pełno na stepach. Nie trzeba jednak tam jechać, żeby je zobaczyć. Mongolskie jurty można zobaczyć w Kraśnianach, Bohonikach, Kruszynianach i Kuźnicy. 

To oryginalne jurty sprowadzone z Mongolii razem z wyposażeniem. Są tam łóżka, toaletka, umywalka, ława, cztery taborety i piec. Wszystko pomalowane na pomarańczowo i bogato zdobione.
- Ten kolor nie jest bez znaczenia. Najprawdopodobniej są to jakieś barwy narodowe Mongolii, bo wszystkie elementy jurty są malowane na pomarańczowo. Jest tylko jedna różnica: im bogatsza jurta, to wzorki które tutaj są malowane, tam są rzeźbione, a nawet pozłacane - tłumaczy Jarosław Szczebiot, właściciel stadniny koni i gospodarstwa agroturystycznego w Kraśnianach.

W gospodarstwie Jarosława Szczebiota stoją aż trzy jurty. Dwie mniejsze - po 6,5 metra średnicy i jedna większa - 10, 5 metra średnicy.
- Są jeszcze większe jurty, nawet do 27 metrów średnicy. Ale one głównie należały do Chanów - wyjaśnia Szczebiot.
Jurty przyjechały do Kraśnian w maju. Przy ich montowaniu pracowało kilku mężczyzn. To zupełnie inaczej niż w Mongolii.
- Na mongolskich stepach jurty rozkładają kobiety i dzieci. Mężczyźni w ogóle się tym nie zajmują. Ich rola sprowadza się głównie do polowań - wyjaśnia Szczebiot.

Jurta z satelitą

Jurty są przykryte wojłokiem czyli grubym filcem. Ściany podtrzymują drewniane kratki. W suficie namiotu jest okienko, które reguluje się pociągnięciem sznurka. Na środku jurty stoi piec z wysuniętym przez otwarte okno kominem. Oprócz tego, że można się przy nim ogrzać, służy do gotowania. Jak zapewnia Jarosław Szczebiot, nawet najostrzejsze zimy nie są groźne dla mieszkańców jurt.
- W środku jest bardzo ciepło. Zimą, nawet jak na zewnątrz jest minus 35 stopni, to w środku będzie przyjazna temperatura. Poza tym, tutaj wystarczy tylko chwila od rozpalenia pieca, żeby w namiocie zrobiło się naprawdę gorąco - mówi Szczebiot.
Choć wydaje się to nieprawdopodobne, mieszkańcy Mongolii wciąż mieszkają w takich jurtach, choć bardziej od namiotów przypominają one normalne mieszkania.
- Niektórzy mają porobione łazienki, doprowadzoną bieżącą wodę. W jurtach są telewizory, a na dachach nawet anteny satelitarne - podkreśla Szczebiot.

Zawsze w lewo

Z jurtami wiążą się pewne zwyczaje, których należy przestrzegać. Chodzi między innymi o... ruch lewostronny.
- Jak się wchodzi do jurty, to kierunek cały czas powinien być w lewo, broń Boże w prawo. Nawet jeśli trzeba obejść jurtę dokoła - mówi Szczebiot. - Trzeba też pamiętać, żeby wejście do jurty było od strony południowej.
Zgodnie z obyczajem mongolskim, wchodząc do jurty nie puka się w drzwi. Zamiast tego wypowiada się określone słowa.
- Krzyczy się: "Chowaj swoje psy, bo idę”. Jest to jednocześnie powitanie i ostrzeżenie, że się wchodzi do jurty - mówi Szczebiot.
Szlak jurt pogranicza prowadzi od Bieszczad po Puszczę Romincką. Oprócz miejscowości na Sokólszczyźnie, jurty są także w Bieszczadach oraz w Gołdapii.

Martyna Tochwin, 15 lipca 2007 r.


Będzie nas więcej

Sokólscy skateowcy będą mogli w końcu jeździć w prawdziwym skate parku. Z rampami i wymarzonym fun - boxem. (fot. Martyna Tochman)

Za miesiąc ma być gotowy pierwszy w Sokółce skate park. Jego budowę współfinansuje Tesco. Prace przy budowie parku mają ruszyć już za dwa tygodnie. Do tego czasu uprawomocni się bowiem zgłoszenie budowy. Skate park powstanie przy Ośrodku Sportu i Rekreacji.

Zajmie część trawnika po lewej stronie za bramą. W sumie jego powierzchnia wyniesie 600 metrów kwadratowych.
- Będziemy go budować w kilku etapach. Najpierw wylejemy asfalt, a później będziemy go wyposażać w elementy - tłumaczy Krzysztof Szczebiot, zastępca burmistrza.
Całość inwestycji wraz z wyposażeniem to koszt około 80 tysięcy złotych. W tym roku na ten cel pójdzie około 55 tysięcy.
- 30 tysięcy to koszt nawierzchni, pozostałą kwotę przeznaczymy na urządzenia - wyjaśnia zastępca burmistrza.

Budowa skate parku nie będzie jednak zbyt kosztowna dla budżetu gminy. Ta inwestycja ma bowiem poważnego sponsora.
- Mamy deklarację ze strony Tesco, że będzie współfinansować budowę - podkreśla Krzysztof Szczebiot.
Być może do budowy skate parku swoją cegiełkę dołoży jeszcze jeden przedsiębiorca. Zastępca burmistrza podkreśla bowiem, że jest nadzieja na jeszcze jednego sponsora.
- Ten drugi sponsor jeszcze nie jest do końca pewny. Ale być może zdecyduje się też współfinansować tę inwestycję - mówi Szczebiot.

Nikt ich nie chce

Najbardziej z budowy skate parku cieszą się oczywiście... skateowcy. Choć jak podkreślają, nie ma ich zbyt wielu.
- Jest nas około dwudziestu. Ale wiemy, że jak powstanie skate park, to będzie nas zdecydowanie więcej - mówi Krzysztof Łuka.
Sokólscy skateowcy narzekają, że teraz nie mają swojego miejsca. Jeżdżą więc w parku, pod ogólniakiem i na placu przed Starostwem Powiatowym. Ale jak mówią, nigdzie nie są mile widziani.
- Ludzie nas przeganiają z terenów, w których możemy jeździć. A my szukamy miejsc, gdzie na przykład są schody. I tak naprawdę to nie mamy gdzie się podziać - mówi Tomasz Dziewiątkowski.

Pojawił się sponsor

Sokólscy skateowcy są bardzo zaangażowani w sprawę budowy parku. Mieli nawet się spotkać z dyrektorem Ośrodka Sportu i Rekreacji, żeby rozmawiać na temat wyposażenia parku.
- Dyrektor nie przyszedł. A szkoda, bo mieliśmy dużo pomysłów i nawet mieliśmy przygotowane gotowe projekty - mówią skateowcy.
Mający powstać skate park to ukłon władz miasta w stronę młodzieży. Krzysztof Szczebiot podkreśla bowiem, że gdy był dyrektorem Zespołu Szkół Integracyjnych, często rozmawiał z młodzieżą.
- Do mnie jako do nauczyciela zgłaszała się młodzież z prośbą, żeby powstał skate park. A teraz, dzięki sponsorowi jest to wreszcie możliwe - mówi Szczebiot.

Martyna Tochwin, 15 lipca 2007 r.


Teraz trzeba nam życzyć przede wszystkim dużo zdrowia - mówili dostojni jubilaci (D. Biziuk)

Liczy się miłość

Kiedy dwoje ludzi się dobierze, to choćby nawet brali ślub w maju i w dodatku "13”, ich związek przetrwa wszystkie przeciwności losu. Dowodzą tego małżeństwa z sokólskiej gminy.

Małżeństwa, które w minioną sobotę w sokólskim starostwie powiatowym świętowały Złote Gody, przyznały, że nie wierzą w ślubne przesądy i związane z nimi daty.

Szczęśliwa trzynastka
- Ostatnio było głośno o dacie 7.07.2007. Ponoć miała ona zagwarantować szczęście młodym parom. Nam się wydaje, że nie ma w tym ani trochę prawdy. W naszym małżeństwie nigdy nie zwracaliśmy uwagi na liczby, a jednak dożyliśmy 50-ej rocznicy ślubu - powiedzieli Łarysa i Wasyl Kupryjaniuk z Sokółki.

Ta para pobrała się 4 stycznia 1957 roku.
- Od 35 lat mieszkamy pod numerem "13”. Dla nas jest to szczęśliwa trzynastka - dodała pani Łarysa.
Zdaniem Ludwiki i Leona Arciuchów z Bohonik, w małżeństwie najważniejsze jest wzajemne zrozumienie i prawdziwa miłość.

- W daty wierzyć nie trzeba. Jak związek ma być szczęśliwy, to będzie. Wszystko zależy od ludzi. Jedna z naszych córek wyszła za mąż w maju, który to miesiąc - zgodnie z przesądem - nie sprzyja nowożeńcom. Przypadek córki pokazał, że jednak maj to dobry miesiąc na złożenie przysięgi małżeńskiej - podkreśliła Ludwika Arciuch.

Szkoła życia
Małżonkowie z Bohonik doczekali się 6 córek, 12 wnuków i prawnuka.
- Młode pary niech pamiętają, że małżeństwo to szkoła życia, gdzie każdy musi ustępować każdemu - powiedzieli państwo Arciuchowie.
Identyczny pogląd wyraził Władysław Zadrożny z Nowej Rozedranki. Na sobotnią uroczystość przyjechał on z wnuczką Małgorzatą Iłędo. - Moja żona Helena nie mogła tutaj być ze względu na stan zdrowia. Pobraliśmy się 20 lutego 1955 roku i była to dla nas bardzo szczęśliwa data - powiedział Władysław Zadrożny.
Dostojnym jubilatom życzenia złożył Stanisław Małachwiej, burmistrz Sokółki.
Złote Gody obchodzili: Ludwika i Leon Arciuch, Leonarda i Michał Burak, Wiera i Aleksander Dmitruk, Łarysa i Wasyl Kupryjaniuk, Helena i Czesław Fiedorczyk, Wanda i Jan Paszko, Donata i Bolesław Ragin, Eugenia i Antoni Wisłouch, Helena i Władysław Zadrożny, Ryta Maria i Tadeusz Zajczyk.

Dorota Biziuk, 16 lipca 2007 r.


Nie "za piecem", ale "w ogródku"

Andrzej Beya-Zaborski (pierwszy z lewej) gra komendanta w obu częściach komedii JAcka Bromskiego (D. Biziuk)

Film „U Pana Boga w ogródku” kręcono w Sokółce i jej okolicach i właśnie tutaj planowana jest jego premiera. Pierwsi widzowie zobaczą ją już 31 sierpnia.

„U Pana Boga w ogródku” to kontynuacja znanej komedii Jacka Bromskiego „U Pana Boga za piecem”. Akcja obu filmów rozgrywa się w kresowym miasteczku, gdzie rządzą komendant policji Henryk (w tej roli Andrzej Beya-Zaborski) i mający całkowitą władzę nad duszami parafian – ksiądz proboszcz (Krzysztof Dzierma). Druga część komedii pokazuje ich dalsze losy.
W nowym filmie pojawi się też fajtłapowaty młody policjant zwany Terminatorem (Wojciech Solarz) oraz gangster (Emilian Kamiński).

Plenery nie tylko sokólskie
Ekipa pod wodzą Jacka Bromskiego kręciła sceny do najnowszej komedii w kilku podlaskich miasteczkach. Od sierpnia do października ub.r. filmowcy odwiedzili Sokółkę, Supraśl, Tykocin i Królowy Most. Filmową sceną stał się m.in. sokólski kościół pw. św. Antoniego, a także miejscowe jezioro. W ciągu jednego dnia przez plan przewijało się ponad 100 statystów.

– Pomyśleliśmy, że skoro film powstawał w naszym mieście i z udziałem naszych mieszkańców, zatem warto postarać się o zorganizowanie w Sokółce jego prapremiery bądź premiery. Ludzie nie mogą się już doczekać, żeby go obejrzeć. Skontaktowaliśmy się z kierownikiem produkcji, zasięgnęliśmy kilku informacji i teraz czekamy na konkrety – powiedział Piotr Bujwicki, z-ca burmistrza Sokółki.
Sokółka ma jednak poważnego konkurenta do zorganizowania premiery „U Pana Boga w ogródku”. Jest nim Białystok.
– Już wiadomo, że białostocki pokaz planowany jest w teatrze im. Piłsudskiego. My dajemy do dyspozycji filmowców nasze kino „Sokół” – dodał Józef Konopacki, pracownik Sokólskiego Ośrodka Kultury.

Dystrybucja ma swój plan
– Premierowy pokaz w Sokółce nie jest wykluczony. Możliwe, że zdecydujemy się na zorganizowanie w tym mieście prapremiery. Ciągle jeszcze trwają ustalenia w tym temacie – poinformowała Małgorzata Matuszewska z warszawskiego „Vision” dystrybucja filmów.
Władze Sokółki są przekonane, że kino „Sokół” wkrótce powita Jacka Bromskiego. – Jesienią ub.r. Suchowola miała u siebie premierę filmu „Karol – papież, który pozostał człowiekiem”. A przecież Suchowola jest znacznie mniejsza od Sokółki... – dodał Piotr Bujwicki.

Dorota Biziuk, 10 lipca 2007 r.


Agrino poczeka na decyzję wojewody

Sokółczanie nie muszą jechać na Agrino. Zakupy mogą jeszcze zrobić na rynku przy ulicy Targowej. Dziś spokojnie można się jeszcze wybrać na sokólską targowicę. Wbrew uchwale Rady Miejskiej, likwidującej poniedziałkowy rynek od 3 lipca, dzisiaj można tam jeszcze zrobić zakupy.

Jak to możliwe? Na wniosek burmistrza, wojewoda wstrzymał wykonanie uchwały. W stosunku do nowego prawa ma bowiem pewne wątpliwości.
- W czwartek do Urzędu Miejskiego wpłynęło pismo od wojewody, że wszczął postępowanie nadzorcze co do tej uchwały - tłumaczy Zbigniew Tochwin, sekretarz gminy.

Rada przekroczyła uprawnienia?

Niestety, nie wiadomo czego dotyczą owe wątpliwości. Nieoficjalnie mówi się o tym, że Rada Miejska podejmując tę uchwałę przekroczyła swoje uprawnienia, bo prowadzenie miejskiej targowicy leży w kompetencjach burmistrza. Może tu jednak chodzić także o niedopełnienie wymagań prawnych. Uchwała w sprawie likwidacji targowicy nie miała bowiem opinii formalno-prawnej radcy prawnego Urzędu. Chociaż zdaniem Zbigniewa Tochwina, drugi wariant jest mało prawdopodobny.
- To, że uchwała nie miała opinii prawnej jest niedopełnieniem formalnym i nie powinno mieć wpływu na to, czy ta uchwała jest zgodna z prawem, czy nie - wyjaśnia sekretarz. - W mojej opinii chodzi tu bardziej o postanowienie uchwały.

Rynek czynny przez dwa tygodnie

Rynek ma pozostać na ulicy Targowej do czasu wyjaśnienia wszystkich wątpliwości, czyli przez najbliższe dwa tygodnie. Wtedy będzie już jasne, czy rynek pozostanie na starym miejscu, czy zostanie przeniesiony na Agrino.
Zgodnie z zapowiedziami, dzisiaj będą kursować empeki na Agrino. Andrzej Waszczyński, prezes spółki Agrino podkreśla, że być może znajdą się już dziś chętni kupcy, którzy będą chcieli handlować u niego.
- Jeżeli ktoś przyjedzie i będzie chciał sprzedawać, proszę bardzo - zapewnia Waszczyński. - A jeśli nie, to trudno.
Andrzej Waszczyński zapewnia, że decyzja o wstrzymaniu wykonania uchwały o likwidacji rynku była najlepszym wyjściem.
- Sprawa się niedługo wyjaśni i będzie pewne, gdzie ma być targowica. Dzięki temu unikniemy zamieszania, bałaganu i niepotrzebnych przepychanek - zapewnia prezes Agrino.
Tego samego zdania jest Piotr Bujwicki, zastępca burmistrza Sokółki. Tym bardziej, że mieszkańcy nie wiedzieli o zamieszaniu wokół przenosin targowicy.
- Mieliśmy sporo telefonów do Urzędu, zarówno od kupców jak i zwykłych mieszkańców - mówi Bujwicki. - Ludzie chcieli wiedzieć, co mają robić w poniedziałek i gdzie iść na zakupy.

(mara), 9 lipca 2007 r.


Twórca ekspozycji Józef Zalewski również podpisał dokument o przeniesieniu zbiorów do sokólskiego muzeum (D. Biziuk)

Szkolne dzieje na fotografiach

Setki zdjęć i dokumentów o historii oświaty w powiecie sokólskim w latach 1918-1990. Ekspozycję przygotowaną przez Józefa Zalewskiego czeka przeprowadzka w nowe miejsce.

Obecnie zbiory sokólskiej Izby Pamięci Edukacji Narodowej mieszczą się w zabytkowym budynku na placu Szkoły Podstawowej nr 1. Ponieważ obiekt ten – ze względu na zły stan techniczny – został przeznaczony do rozbiórki, trzeba było znaleźć inną lokalizację dla ekspozycji poświęconej dziejom lokalnej oświaty. Wybór padł na Muzeum Ziemi Sokólskiej.

Sprzęt made in ZSRR
Nie będzie to pierwsza przeprowadzka tej izby. Na początku mieściła się ona w domu swojego twórcy – Józefa Zalewskiego z Sokółki.
Pan Józef był nauczycielem, kierownikiem szkół w Babikach (gm. Szudziałowo) i Jacowlanach (gm. Sidra), a potem został inspektorem oświaty w Sokółce.

– Kilka lat przed odejściem na emeryturę zamarzyło mi się utworzenie Izby Pamięci o wybitnych pedagogach z Sokółki i okolic. Zakres materiałów miał obejmować lata 1918-1990. Kupiłem kilka radzieckich aparatów fotograficznych i wyruszyłem w teren w poszukiwaniu informacji. Niektóre szkoły odwiedziłem nawet po 10 razy. Robiłem zdjęcia, gromadziłem dokumenty i tak powstała izba – powiedział emerytowany inspektor oświaty.
W 1990 roku Józef Zalewski otworzył ekspozycję w swoim domu. Siedem lat później zbiory przeniesiono do zabytkowego budynku przy SP nr 1, skąd wkrótce zostaną zabrane do muzeum.

Podpisali porozumienie
Do minionego tygodnia izba była własnością sokólskiego Związku Nauczycielstwa Polskiego. Teraz ZNP przekazało ekspozycję dla gminy. Żeby dopełnić wszelkich formalności, podpisano stosowne porozumienie.
– Wydaje mi się, że muzeum to dobre miejsce dla tych zbiorów – dodał Stanisław Małachwiej, burmistrz Sokółki.

(db), 9 lipca 2007 r.


Kupcy nie chcą przetargów

Kupcy chcą aneksów do umów najmu, burmistrz na to się nie zgadza. Spór trwa już kilka tygodni i nie wygląda na to, by szybko się zakończył. Kolejne rozmowy kupców z władzami miasta zakończyły się fiaskiem.

Sześćdziesięciu dwóch kupców wynajmujących lokale gminne dostało wypowiedzenia najmu. Muszą się wyprowadzić do końca września. Powód? Zbyt małe stawki czynszu. Łączy ich jeszcze jedno: wszyscy mieli umowy zawarte na czas nieokreślony. Teraz stoją przed wizją utraty pracy i dochodów.
- Jesteśmy po prostu wyrzucani z pracy. Pan burmistrz zafundował nam prezent i dzięki niemu 30 września kończymy pracę - mówią zdenerwowani przedsiębiorcy.
Na opuszczone lokale burmistrz chce ogłosić przetargi. Według niego to najlepsze rozwiązanie, na którym skorzystają wszyscy kupcy.
- Przygotowane jest zarządzenie, dzięki któremu dotychczasowi najemcy lokali będą mieli prawo pierwszeństwa najmu swojego lokalu za wylicytowaną stawkę - mówi Stanisław Małachwiej, burmistrz Sokółki.
Co to oznacza w praktyce? W przypadku, gdy to inny przedsiębiorca niż dotychczasowy najemca wylicytuje najwyższą stawkę, osoba która do tej pory prowadziła tam działalność będzie mogła go wynająć w pierwszej kolejności. Oczywiście pod warunkiem, że zgodzi się płacić wylicytowaną stawkę. W innym przypadku lokal trafi w ręce wygrywającego przetarg.
- To prawo pierwonajmu jest zupełnie bez sensu. Przecież to oznacza tylko tyle, że my mamy prawo powiedzieć "tak” najwyższej stawce czynszu - mówi Danuta Hrynkiewicz.

Nie możemy się dogadać

Kupcy nie godzą się na przetargi. Chcą, aby burmistrz wprowadził aneksy do dotychczasowych umów z wyższymi stawkami czynszów. Zapewniają, że taka droga jest możliwa.
- Wcześniej była mowa o aneksach, a teraz już nie można tak zrobić? Tutaj trzeba tylko dobrej woli burmistrza - mówi Marzanna Lech-Kisiel.
- Brak zgody na aneksy to zwykłe mydlenie nam oczu. Nam się po prostu wydaje, że pan burmistrz zwyczajnie nie chce nam ich dać - denerwują się kupcy.
Krzysztof Szczebiot, zastępca burmistrza wyjaśnia, że aneksy są niedopuszczalne, bo przy ich zawieraniu wchodzi się na drogę negocjacji. A te nie mogą mieć miejsca.
Także Stanisław Małachwiej nie wyobraża sobie zawierania aneksów. Chodzi głównie o nowe stawki czynszów.
- W jaki sposób mamy podwyższać czynsze? Przecież są one zróżnicowane. Nie możemy ich podnieść ani procentowo, ani kwotowo, bo to będzie niesprawiedliwe. A innej drogi nie ma. Przecież nie będziemy z każdym negocjować nowych stawek ani się dogadywać, bo to jest niezgodne z prawem - wyjaśnia Małachwiej.

Umowa nie na wieczność

Stanisław Małachwiej tłumaczy, że sprawy najmu lokali muszą być w końcu uregulowane. Taki stan jak teraz jest bowiem źle postrzegany przez innych sokólskich kupców, którzy wynajmują lokale u prywatnych właścicieli i płacą wyższe czynsze.
- Jeżeli nic nie zrobimy, to kupcy będą zadowoleni, a inni będą mówić, że gmina rozdaje lokale na preferencyjnych warunkach - mówi burmistrz. - Nasi najemcy są tylko pewnym wycinkiem sokólskiego społeczeństwa, a ludzie oczekują, że sprawy najmu zostaną w końcu uregulowane.
Kupcy nie godzą się jednak na proponowane przez burmistrza przetargi. Podkreślają, że włożyli w swoje lokale mnóstwo pracy i pieniędzy po to, by móc tam działać. Inwestowali, bo mieli umowy na czas nieokreślony i nie spodziewali się takiego obrotu spraw.
- Błędne jest założenie, że skoro umowa na czas nieokreślony, to już na zawsze. Taką umowę można wypowiedzieć zawsze - podkreśla burmistrz.

Martyna Tochwin, 8 lipca 2007 r.


Nie wyrzucą kupców z Targowej

Szykuje się spore zamieszanie na sokólskim targowisku. Wszystko wskazuje na to, że rynek, który - zgodnie z uchwałą rady miejskiej - miał zostać zlikwidowany 3 lipca, będzie... dalej funkcjonował.

Kupcy, którzy dotychczas handlowali na poniedziałkowym rynku przy ul. Targowej w Sokółce, są zdezorientowani. Słyszeli, że od najbliższego poniedziałku (9 lipca) muszą szukać innego miejsca dla swoich straganów, ponieważ radni postanowili zlikwidować obecne targowisko. Większość kupców nie wierzy w podobne nowiny i wybiera się z towarem na ul. Targową. Są jednak i tacy, którzy tego dnia planują handlować na położonym na obrzeżach Sokółki rynku Agrino.

Okazuje się, że w ten poniedziałek targowiska miejskiego przy ul. Targowej - wbrew uchwale radnych - władze gminy najprawdopodobniej nie zamkną! Dlaczego?
- Właśnie dowiedzieliśmy się, że wojewoda wszczął postępowanie nadzorcze odnośnie uchwały w sprawie likwidacji rynku. Istnieją zatem wątpliwości, czy została ona podjęta zgodnie z prawem. Myślę, że wszystko rozstrzygnie się w ciągu najbliższych dni - poinformował Zbigniew Tochwin, rzecznik prasowy Urzędu Miejskiego w Sokółce.

Uchwała o likwidacji sokólskiego targowiska ciągle obowiązuje i będzie tak do chwili jej ewentualnego uchylenia przez wojewodę.
- Nie będziemy walczyli z kupcami, którzy w najbliższy poniedziałek pojawią się na placu przy ul. Targowej. Nikt ich z tego miejsca nie wyrzuci - zapewnił Zbigniew Tochwin. - To, czy ktoś pójdzie handlować na Agrino, jest jego prywatną sprawą. Przyznaję, że tego dnia możemy mieć w Sokółce zamieszanie związane z rynkiem - dodał rzecznik.

Projektodawcą uchwały o likwidacji targowiska przy ul. Targowej był Andrzej Waszczyński, prezes Agrino. Jego argumenty przekonały sokólskich radnych.

(db), 5 lipca 2007 r.


Mirosława Zubrzycka w piątek mogła mieć powody do zadowolenia. Większość radnych ją poparła. Antoni Sakowicz (z lewej) wstrzymał się od głosowania. (fot. Martyna Tochwin)

Obronili ją radni

Radni powiatu sokólskiego nie wyrazili zgody na zwolnienie Mirosławy Zubrzyckiej, dyrektorki Ośrodka Pomocy Społecznej.Mirosława Zubrzycka, dyrektorka Ośrodka Pomocy Społecznej w Sokółce może czuć się bezpiecznie na swoim stanowisku. Przynajmniej na razie.

Radni powiatowi prawie jednogłośnie stanęli za nią podczas głosowania nad wyrażeniem zgody na rozwiązanie z nią stosunku pracy. Z takim wnioskiem do Rady Powiatu zwrócił się Stanisław Małachwiej, burmistrz Sokółki - pracodawca Zubrzyckiej.
Oficjalną przyczyną zwolnienia Zubrzyckiej jest utrata zaufania.
- W piśmie pan burmistrz podkreśla, że utrata zaufania do pani Zubrzyckiej dotyczy jej funkcji na stanowisku dyrektora Ośrodka Pomocy Społecznej, a nie ma nic wspólnego z jej mandatem w Radzie Powiatu - tłumaczył Kazimierz Łabieniec, przewodniczący Rady Powiatu.

Będzie pracować na zaufanie

Nie jest jednak tajemnicą, że utrata zaufania to tylko eleganckie stwierdzenie. Mirosława Zubrzycka ma bowiem problemy z prawem. Chodzi o nadużycia, jakich się miała dopuścić podczas kampanii wyborczej w wyborach samorządowych w listopadzie 2006 roku.
Radni nie chcieli jednak brać na siebie odpowiedzialności i nie wyrazili zgody na jej zwolnienie.
- Pani Zubrzycka na poszczególnych komisjach wyjaśniała nam zaistniałą sytuację i radni już mają wypracowane stanowiska na ten temat - mówił Kazimierz Łabieniec.
Przed głosowaniem Mirosława Zubrzycka nie składała już żadnych wyjaśnień. Dopiero po głosowaniu dziękowała tym, którzy udzielili jej poparcia.
- Moi pracodawcy w ciągu kilku miesięcy nie zdążyli się nawet zapoznać z moją pracą. Mam jednak nadzieję, że ta decyzja pozwoli mi wypracować zaufanie - mówiła Zubrzycka.

Zawinił napięty porządek

Jedynym radnym, który zdecydowanie wyraził zgodę na zwolnienie Mirosławy Zubrzyckiej, był Jarosław Hołownia. On także jako jedyny wyraził wątpliwości co do terminu podejmowanej uchwały.
- Pismo od burmistrza z wnioskiem o zgodę na zwolnienie wpłynęło do starostwa w kwietniu. Dlaczego zatem jest ono dopiero teraz rozpatrywane, a nie na sesji kwietniowej? - pytał.
Przewodniczący rady tłumaczył, że wszystkiemu winny był... program kwietniowej sesji.
- Pismo od burmistrza jest datowane na 12 kwietnia. Jednak porządek obrad w kwietniu był tak bardzo napięty, że postanowiłem nie wprowadzać tego punktu pod obrady - zapewniał Kazimierz Łabieniec. - W maju sesji nie było. I dlatego sprawę pani Zubrzcykiej rozpatrujemy dopiero dzisiaj.
Najprawdopodobniej sprawa zgody na zwolnienie Mirosławy Zubrzyckiej pojawi się ponownie na kolejnej sesji Rady Powiatu. Burmistrz musi mieć bowiem taką zgodę, aby procedurę zwalniania przeprowadzić zgodnie z prawem.

Martyna Tochwin, 1 lipca 2007 r.


Rynek zniknie z Targowej

Zgodnie z uchwałą radnych, dziś po raz ostatni sokółczanie mogą zrobić zakupy na targowicy przy ulicy Targowej (fot. Martyna Tochwin)

Dzisiaj (2 lipca) ostatni rynek na Targowej! Za tydzień decyzją sokólskich radnych rynek będzie się odbywał na Agrino. O przeniesieniu poniedziałkowej targowicy z ulicy Targowej mówiło się w Sokółce od dawna. 

Problem nasilił się zwłaszcza w ostatnich tygodniach, kiedy jedna część targowiska została ogrodzona i zamknięta dla handlu. Powód? Zaczynają się prace przy budowie kościoła.
Na połowie dotychczasowej powierzchni bazarowej z trudem mieścili się wszyscy kupcy. Alternatywą dla takiego stanu rzeczy miał być teren Agrino. Położony za miastem plac pomieściłby wszystkich handlujących.
- Dwa tygodnie temu przeprowadzaliśmy ankietę na targowicy. Większość ludzi stwierdziła, że jest tam za mało miejsca na rynek - tłumaczy Andrzej Waszczyński, prezes Agrino. - Są tutaj zastawione parkingi, ulice. Kupcy muszą handlować na placu u księdza.

Będą skarżyć

Tematem targowicy zajmowali się podczas ostatniej sesji sokólscy radni. Musieli wypowiedzieć się w sprawie przyszłości targowicy. Pod ścianą postawił ich bowiem Andrzej Waszczyński. Zebrał 500 podpisów i przygotował uchwałę społeczną, którą radni musieli rozpatrzyć.
Ostatecznie podjęto uchwałę w sprawie likwidacji targowicy. Nie było jednak w tym temacie jednomyślności. 10 radnych było za likwidacją, 9 przeciw, a 1 radny się wstrzymał od głosowania.
Nie wiadomo jednak, czy uchwała została podjęta zgodnie z prawem. Jak zauważył bowiem radny Robert Rybiński, nie miała ona opinii prawnej i nie była sprawdzona pod kątem formalno-prawnym. Pomimo to przewodniczący Rady Miejskiej zdecydował o głosowaniu nad nią.
- Zaskarżymy tę uchwałę - mówił tuż pod głosowaniu Stanisław Małachwiej, burmistrz Sokółki.

Za mało miejsca

Burmistrz zdecydowanie przeciwstawiał się pomysłowi likwidacji targowicy i przeniesienia jej na Agrino.
- Nie mówimy, że targowica pozostanie na swoim miejscu, gdy zostanie wybudowany kościół. Ale w trakcie budowy nic nie stoi na przeszkodzie, żeby dalej tam funkcjonowała - zapewniał Małachwiej.
Do burmistrza nie docierały nawet takie argumenty, że kupcy mają za mało miejsca.
- Dzisiaj zmienia się już znaczenie tak zwanego rynku rolniczego. Parę lat temu była tam i krowa, świnia i koń. Dziś tego nie ma. Handel zbożem również się zmienił. To wszystko ma wpływ na to, że taka powierzchnia jak do tej pory, nie jest już potrzebna - podkreślał Stanisław Małachwiej.
Z taką opinią nie zgadza się jednak radny Wojciech Klicki. Według jego obserwacji, targowica na Targowej jest zbyt mała dla wszystkich handlujących.
- W niedzielę razem z radnym Cydzikiem jeździliśmy dwa razy o godzinie 14. i 16. na naszą targowicę. Już wtedy pojawiają się pierwsi kupcy i rozkładają swoje stragany - mówił Klicki. - A to przeczy temu, co mówi pan burmistrz, jakoby miejsca starczało dla wszystkich.
- Po ogrodzeniu jednej części targowicy kilku kupców zniknęło z naszego rynku. Głównie dotyczy to handlujący warzywami i pieczywem, którzy mieli duże samochody. Po prostu zabrakło miejsca - dodał Waszczyński.

Nic na siłę

Przeciwko głosowaniu w sprawie likwidacji targowicy opowiedział się radny Stanisław Mucuś.
- Niech rynek na Targowej umrze śmiercią naturalną, nie wymuszajmy niczego. Jeżeli kupcy chcą, niech sami się przenoszą na Agrino - mówił Mucuś. - Skoro tam są takie świetne warunki do handlu, to kupcy powinni sami się przenieść.
Większość radnych przekonywała jednak, że bazar na Targowej trzeba zlikwidować. I chociaż w uchwale nie było słowa o nowym miejscu targu, wszyscy wiedzieli, że konsekwencją tej uchwały będzie przeniesienie rynku na Agrino.
- To dla nas najwygodniejsze miejsce. Wszyscy mieszkańcy czekają na przeniesienie tam targowicy - przekonywał radny Waldemar Gieniusz. - Kiedyś był targ przy cerkwi. Gdy ją wybudowano, rynek przeniesiono na Targową, która wtedy była pustynią Sokółki. Teraz taka sama sytuacja jest z Agrino.
- Stworzenie nowej targowicy kosztowałoby gminę około 1 miliona złotych. A Agrino jest przygotowane. Czego chcieć więcej? - pytał radny Antoni Cydzik.

Na Agrino za darmo

Dziewięciu radnych, którzy byli przeciwko likwidacji poniedziałkowej targowicy, nie kryli oburzenia wynikiem głosowania.
- Radni zrobili po prostu prezent panu Waszczyńskiemu - nie krył oburzenia radny Wojciech Anusewicz. - Tak nie powinno być, bo to wbrew zasadom. Takie zachowanie radnych od razu budzi podejrzenie.
Także burmistrz nie był zadowolony z wyniku głosowania.
- Pan Waszczyński decyzją administracyjną załatwił sobie dodatkową działalność. A przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby tam była prowadzona druga targowica. Nawet w inny dzień tygodnia niż poniedziałek - podkreślał Małachwiej.
Andrzej Waszczyński zapewnił, że sokółczanie nie będą mieli problemu z dojazdem na Agrino. Obiecał zapewnić bezpłatny autobus, odjeżdżający sprzed Urzędu Miejskiego. Być może zostanie uruchomione także połączenie z dworca PKS i PKP. Taka sugestia padła bowiem ze strony radnych.

Martyna Tochwin, 1 lipca 2007 r.


Koncert charytatywny

Sokólscy wolontariusze Via Salutis zbierali datki podczas sobotniego koncertu w kinie Sokół. Na koncercie zagrały takie zespoły jak Rima, Paczka i Perspektywa. W przerwach między występami licytowano gadżety, między innymi chińską czapkę, kalendarze zdjęcia aktorów. Zebrane 600 zł przeznaczono dla Domu Dziecka w Supraślu.

 


Kupcy się targują

Z ostrą krytyką sokólskich radnych spotkała się decyzja burmistrza w sprawie wypowiedzeń gminnych lokali kupcom. - To niegodne zachowanie - grzmieli miejscy rajcy. Sprawa dotyczy wypowiedzeń, jakie otrzymało ponad sześćdziesięciu przedsiębiorców wynajmujących gminne lokale w Sokółce. Podczas ostatniej sesji Rady Miejskiej przedstawili protest w tej sprawie.

Kupcy nie chcą pogodzić się z tym, że z dnia na dzień gmina próbuje pozbawić ich środków do życia.
- Protestujemy przeciwko tym wypowiedzeniem. Nasze sklepy i prowadzone działalności to jedyne nasze źródło utrzymania. Nie rozumiemy sytuacji, w której się znaleźliśmy - mówiła w imieniu kupców Danuta Hrynkiewicz z Salonu Optycznego.
Największy żal kupcy mają dlatego, że w lokale włożyli mnóstwo pieniędzy. Remontowali bowiem zniszczone budynki z własnych środków.
- Większość naszych lokali była w stanie nie nadającym się do użytku. Porobiliśmy remonty, podnieśliśmy ich standard i dalej chcemy je użytkować - podkreślała Danuta Hrynkiewicz.
- Większość z was zrobiła te remonty przy partycypacji Zakładu Gospodarki Przestrzennej i Komunalnej - odpowiadał Piotr Bujwicki, zastępca burmistrza Sokółki.

Potrzebne aneksy

W sprawie lokali najemcy już kilkakrotnie spotykali się z władzami miasta. Kupcy chcą negocjować ceny wynajmu, a nie tak jak chce gmina - stawać do przetargów. Jednak zdecydowanie przeciwko takiej opcji protestuje Piotr Bujwicki.
- Negocjacje czynszów i warunków umowy wyklucza ustawa - tłumaczył.
Jednak po stronie kupców zdecydowanie opowiedzieli się radni. Ich zdaniem należy cofnąć wypowiedzenia i rozpocząć negocjacje.
- Może rzeczywiście niektóre czynsze były za niskie. Jednak zamiast dawać wypowiedzenia, trzeba byłoby rozpocząć rozmowy - przekonywał radny Łukasz Moździerski. - Przecież ci ludzie dbali o te lokale, właściwie nimi zarządzali.
- Najlepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie aneksów do umów. Tutaj potrzebna jest normalna rozmowa, a nie ambicja - dodał Jan Zabłudowski, przewodniczący Rady Miejskiej.

Gmina będzie się bogacić

Wśród kupców, którzy otrzymali wypowiedzenie są tacy, którzy za metr swego lokalu płacą zaledwie kilka złotych. Nowe przetargi miałyby ujednolicić ceny lokali w mieście. Radni zarzucają jednak burmistrzowi, że chce wzbogacić gminną kasę kosztem mieszkańców.
- Dlaczego gmina chce podwyższyć swój budżet kosztem mieszkańców? Jak to się dzieje, że ludzie włożyli w te lokale mnóstwo pieniędzy, a wy teraz im wymawiacie te pomieszczenia? - pytał radny Jarosław Panasiuk.
Piotr Bujwicki tłumaczył, że wszystkiemu winne jest zarządzenie burmistrza z grudnia 2005 roku.
- W zarządzeniu jest określone, że nowe opłaty obowiązują od nowych umów. Po tym zarządzeniu wszystkie umowy tymczasowe powinny były zostać wypowiedziane. To się rozumie samo przez się - wyjaśniał Piotr Bujwicki.

Nadzieja na rozwiązanie

Radni nie szczędzili słów krytyki w kierunku burmistrza.
- To jest kolejny przykład "wkręcania śruby“ naszym lokalnym przedsiębiorcom - mówił Wojciech Klicki.
Burmistrz Małachwiej zapewnił, że gmina dalej będzie prowadzić rozmowy z kupcami. Ma nadzieję, że uda się wypracować rozwiązanie korzystane dla obu stron.

Martyna Tochwin, 1 lipca 2007 r.


Zobacz informacje archiwalne: 

czerwiec 2007 maj 2007 kwiecień 2007 marzec 2007 luty 2007 styczeń 2007 rok 2006 rok 2005 rok 2004  


© Urząd Miejski w Sokółce · Serwis istnieje od 2000 r. Administracja i opracowanie graficzne Radosław Onoszko