UWAGA!
Dokumenty prezentowane na stronach Portalu
Miejskiego www.sokolka.pl nie powinny być traktowane jako dokumenty urzędowe.
Dokumenty urzędowe zamieszczane są w Biuletynie
Informacji Publicznej (BIP) oraz dostępne są w formie papierowej w
Urzędzie Miejskim w Sokółce, 16-100 Sokółka, Plac Kościuszki 1.
Tony dla biednych

Aleksandra
Bułkowska i Ewelina Lingo (z prawej) w piątek zbierały żywność
w jednym z sokólskich sklepów (Fot. Martyna Tochwin) |
Już sześć razy mieszkańcy Sokółki
dzielili się produktami spożywczymi z potrzebującymi. Do tej pory w
ramach akcji "Podziel się posiłkiem” wolontariusze zebrali
ponad 10 ton żywności.
Przez dwa dni sokólska młodzież
zbierała żywność dla ubogich rodzin. W specjalnie ustawionych koszach
lądowały konserwy, płatki, oleje, przyprawy, słodycze, makarony. Najczęściej
jednak ludzie wrzucali podstawowe produkty, takie jak mąka czy cukier.
- Najwięcej mamy właśnie mąki - mówią wolontariuszki Aleksandra Bułkowska
i Ewelina Lingo. - Ludzie wrzucają z coraz większa rozwagą, najczęściej
produkty trwałe, z których można potem coś przyrządzić.
Produkty do kosza
Zbiórce "Podziel się posiłkiem” w Sokółce patronował Sokólski
Fundusz Lokalny. W sumie w siedemnastu sklepach żywność zbierało około
150 wolontariuszy.
|
- To już szósta zbiórka żywności
w Sokółce. W poprzednich pięciu uzbieraliśmy ponad 10 ton produktów.
Teraz mamy nadzieję uzbierać kolejne dwie, może trzy tony - mówi Maria
Talarczyk, prezes Sokólskiego Funduszu Lokalnego.
Jak zapewniają wolontariusze, pomagać trzeba zawsze, a zwłaszcza w
okresie przedświątecznym.
- Trzeba pomagać innym ludziom, to ważna cecha u człowieka, żeby
dzielić się tym, co się ma - mówi Aleksandra Bułkowska. Podobnie
wypowiadali się klienci sklepów, którzy wrzucali część swoich zakupów
do specjalnych koszy.
- Nikt nie zbiednieje, jeżeli wrzuci do kosza słoik majonezu czy
kilogram cukru - mówi Anna Słomikowska. - Ja przy okazji takich akcji
zawsze staram się pomóc, bo wierzę, że dobro dane drugiemu człowiekowi
wraca do nas ze zdwojoną siłą.
Ulotka do kieszeni
Wszystkim klientom sklepów spożywczych wolontariusze rozdawali ulotki
informujące o akcji. Kosze zapełniały się szybko. Jednak na pewno nie
wszyscy sokółczanie byli zainteresowani zbiórką.
- Niektórzy wcale nie chcieli brać od nas ulotek. Inni chowali je do
kieszeni - mówi z żalem Ewelina Lingo.
Zbiórkę zorganizował suwalski Bank Żywności wspólnie z fundacją
"Wspólna Droga” i Sokólskim Funduszem Lokalnym.
Martyna
Tochwin, 25 marca 2007 r.

Chce odbudować swój dom

-
Pokonanie schodów do mieszkania, w jakim teraz mieszkam, to dla
mnie nie lada wyzwanie - mówi Leonarda Lenkiewicz (D. Biziuk) |
Chociaż od pożaru domu Leonardy
Lenkiewicz z Sokółki minęły już prawie trzy miesiące, kobieta nadal
nie potrafi spokojnie opowiadać o tym, co przeżyła w sylwestrową noc.
To było straszne. Wszyscy wokół
witali nadejście nowego roku, a ja patrzyłam, jak pożar niszczy mój
dom. Tuż przed północą usłyszałam potężny huk. To petarda wybuchła
na dachu mojego domu - mówi.
Budynek udało się uratować, ale dach spłonął doszczętnie. Kobieta
musiała przeprowadzić się do lokalu zastępczego, w którym mieszka do
dzisiaj.
- Najgorsze jest to, że codziennie muszę pokonywać strome schody. Sił
mi brakuje. Schorowana jestem, a i lata swoje już mam - dodaje 80-letnia
sokółczanka.
|
Kobieta marzy o powrocie do swojego
domu. Budynek wymaga jednak remontu, a pani Leonardy, która ma niską
emeryturę, nie stać na jego sfinansowanie.
- Często uczestniczyłam w zbiórkach dla biednych. Dawałam, co mogłam.
Sama nigdy nikogo o nic nie prosiłam. Aż do teraz. Poprosiłam sokólską
fundację o pomoc. Bez wsparcia dobrych ludzi nigdy nie odbuduję domu.
Jeden Bóg wie, jak bardzo chciałabym tam wrócić - dodaje kobieta.
Dorota
Biziuk, 25 marca 2007 r.

Święta bez zakupów

W
święta nie powinno być handlu. Wszystkie zakupy można przecież
zrobić w tygodniu - mówi Natalia (Fot. Martyna Tochwin) |
Zamknięte sklepy w święta
- tego chcą politycy Prawa i Sprawiedliwości. A co o tym myślą
sokółczanie? Jedni krytykują ten pomysł, inni stają w obronie
ekspedientek, którym też należą się wolne dni. Nowy
kalendarz zakazów handlu w święta państwowe i religijne to pomysł
Stanisława Szweda, posła Prawa i Sprawiedliwości.
Zgodnie z projektem sklepy nie mogłyby pracować przez dwanaście
dni w roku. Jakie to dni? 1 stycznia, dwa dni świąt wielkanocnych,
1 i 3 maja, pierwszy dzień Zielonych Świątek, Boże Ciało, 15
sierpnia, 1 listopada, 11 listopada, dwa dni świąt Bożego
Narodzenia.
Możliwe, że zakaz handlu objąłby
także inne dni świąteczne, jak choćby wigilię czy święto
Trzech Króli. Zgodnie z projektem, który popierają posłowie Ligi
Polskich Rodzin i Samoobrony, w święta czynne byłyby tylko stacje
benzynowe, apteki, hotele i restauracje. |
- To bardzo dobry pomysł - ocenia
Natalia, którą spotkaliśmy w jednym z sokólskich sklepów. - Wszystkie
zakupy można zrobić w tygodniu. Dni świąteczne nie są po to, żeby
chodzić po sklepach.
Wybierają pieniądze
Sokólscy przedsiębiorcy propozycję PiS uważają za absurdalną. Ich
zdaniem taki zakaz to nic innego, jak sztuczne ograniczanie wolności
konsumentów.
- Skoro ludzie przychodzą kupować w dni świąteczne, to znaczy, że
tego chcą. Gdyby w takie dni nie było klientów, nikt by nie otwierał
sklepów, bo po co? - przekonuje Antoni Cydzik, właściciel sklepu w Sokółce.
Jak podkreślają ekspedientki z sokólskich sklepów, zakupy w niedzielę
i święta nie są rzadkością. Wręcz przeciwnie, w te dni w sklepach
roi się od klientów.
- Ludzie przyzwyczaili się do tego, że po świątecznej mszy zachodzą
do sklepu kupić świeży chleb czy kawałek ciasta. To przede wszystkim
wygoda, bo jeżeli komuś zabraknie na przykład cukru, to nie musi iść
pożyczać do sąsiada, tylko prosto do sklepu - mówi ekspedientka
jednego z większych sklepów w Sokółce. Problem handlu w święta
najbardziej dotyczy właśnie ekspedientek. To one bowiem pracują w dni,
które dla innych są okazją do wypoczynku z rodziną. Ale choć
teoretycznie powinny być za wprowadzeniem takiego zakazu, to pomysł działaczy
PiS nie przypadł im do gustu.
Kto odda nam pieniądze?
- Dla nas pracujące niedziele czy święta są świetną okazją do tego,
żeby zarobić dodatkowe pieniądze. Takie dni są bowiem lepiej płatne -
przekonuje jedna z ekspedientek. - A przy zarobkach rzędu 600 złotych,
każdy dodatkowy grosz liczy się na wagę złota.
Kobiet pracujących w sklepach nie przekonuje nawet argument, że wolny
dzień mogłyby spędzić z najbliższymi. One wolą pracować.
- Na pewno chciałabym spędzać więcej czasu z rodziną. Gdybym zarabiała
większe pieniądze, to pewnie nie musiałabym pracować w święta i
niedziele. Ale w takiej sytuacji, wybieram dodatkowy zarobek - przyznaje
nasza rozmówczyni.
Po kościele na zakupy
Jednym z argumentów przemawiających za wprowadzeniem ograniczeń w
handlu jest aspekt religijny. Słychać bowiem głosy, że ludzie coraz częściej
zamiast iść do kościoła, wybierają zakupy.
- Dni świąteczne są po to, żeby pójść do kościoła. Ludzie, którzy
pracują nie mogą pójść do swojej świątyni, a tak być nie powinno -
przekonuje Natalia.
Wojciech Klicki, radny Rady Miejskiej w Sokółce nie rozumie takich
argumentów. Według niego otwarte sklepy w niczym nie przeszkadzają, a
już na pewno nie stoją na przeszkodzie w drodze do kościoła.
- Jeżeli ktoś zechce pójść do kościoła i zrobić zakupy, to pogodzi
te dwie rzeczy. A jeśli ktoś nie chce iść do kościoła, to przecież
nikt go nie zmusi - przekonuje Klicki.
Możliwe, że zakaz handlu w święta zacznie obowiązywać już za miesiąc.
KOMENTARZ:
Wolność kontrolowana
Nasi politycy na siłę próbują uszczęśliwiać cały naród.
Chcą zadowolić Kościół, wyzwolić spętane ekspedientki i przy
okazji utrzeć nosa zachłannym biznesmenom. W jaki sposób?
Najprostszym z możliwych: zakazać handlu w święta.
Niby wszystko jest ok. Zapracowane ekspedientki będą mogły w końcu
spędzać całe dnie z rodziną. Nikt chyba jednak nie pytał ich o
zdanie. Bo wątpliwym wydaje mi się radość kobiety - żony i
matki, której została odebrana możliwość zarabiania. Bo ani
msza w kościele ani spacer po parku nie będą sprawiały radości,
gdy wokół krążyć będzie widmo pustego portfela. |

|
Po drugie, kto zmusi człowieka, żeby
w święto odwiedził kościół? Chyba nie ma takiej siły. Jeżeli
przeciętnemu Kowalskiemu odbierze się radość z buszowania między
sklepowymi półkami, to na pewno nie zastąpi mu tego wizyta w świątyni.
Znajdzie sobie alternatywne zajęcie. Na przykład zamiast wycieczki do
komercyjnego molocha spędzi świąteczny dzień przed telewizorem.
Najważniejszym jednak wydaje mi się fakt ograniczania wolności
konsumenta. Przecież żyjemy w demokratycznym kraju. Jak to więc możliwe,
że ktoś próbuje nam mówić, kiedy mamy robić zakupy, a kiedy nie? To
przecież ograniczanie naszego największego skarbu czyli wolności
wyboru.
Martyna
Tochwin, 25 marca 2007 r.

Wyrok na przedsiębiorców

Z
takim olbrzymem nie mamy szans - mówią zgodnie Andrzej Dutkowski
(z lewej) i Antoni Cydzik. Właściciele sklepów twierdzą, że na
powstaniu Tesco stracą wszyscy handlowcy. (Fot. Martyna Tochwin) |
Tesco w Sokółce to dla nas
wyrok śmierci - mówią sokólscy przedsiębiorcy. Właściciele
sklepów są przeciwni budowie hipermarketu w Sokółce i zapowiadają
ostrą walkę o swój byt. Dla sokólskich przedsiębiorców wizja
hipermarketu Tesco w Sokółce to jak najgroszy koszmar. Nie ukrywają,
że będzie to początek ich końca. - To dla nas nóż w plecy - mówi
Andrzej Dutkowski, właściciel firmy Delta.
- Z takim olbrzymem nie będziemy
mieli najmniejszych szans - dodaje Antoni Cydzik - szef sklepu Aro.
16 marca firma developerska, która
ma budować sklep, podpisała akt notarialny o sprzedaży działki z
jej dotychczasowym właścicielem firmą Sokółka Okna i Drzwi.
W rękach inwestora jest 2,3 ha ziemi, zapłacił za nią milion złotych.
Do tego, aby developer mógł wejść i rozpocząć budowę, brakuje
tylko jednego - decyzji starosty o pozwoleniu na budowę obiektu
wielkopowierzchniowego. |
Budowa niezgodna z prawem?
Przedsiębiorcy podkreślają jednak, że jeżeli w Sokółce powstanie
hipermarket, będzie to niezgodne z uchwałą rady miejskiej z 2 października
2003 roku w sprawie zasad współpracy i wspierania przedsiębiorców.
- W tej uchwale jest punkt, który mówi, że duże obiekty handlowe należy
lokalizować poza granicami administracyjnymi miasta po szerokiej
konsultacji społecznej - cytuje Antoni Cydzik. - A więc jeżeli Tesco
powstanie tam, gdzie jest zaplanowane, będzie to naruszenie prawa.
Bronią producentów
Przedsiębiorcy podkreślają, że walczą nie tylko o swoje interesy.
Przekonują, że na powstaniu Tesco stracą wszyscy mieszkańcy.
- To się odbije na każdym, nie tylko na właścicielach sklepów. Jeżeli
w moim sklepie psuje się lodówka, to wołam lokalną firmę, a jak coś
popsuje się w Tesco, to przyjedzie firma z którą mają podpisaną umowę.
Nasze rodzime firmy stracą w ten sposób możliwość zarabiania - tłumaczy
Cydzik.
Także Andrzej Dutkowski widzi duże zagrożenie dla małych zakładów
produkcyjnych, na przykład sokólskich piekarni.
- Tesco będzie miało własną piekarnię. Nie będą więc brali
pieczywa od naszych. A skoro ludzie będą tam jeździć po zakupy, to kto
będzie kupować pieczywo z Sokółki? - zastanawia się Dutkowski.
Przedsiębiorców nie przekonuje nawet fakt, że w Tesco pojawią się
nowe miejsca pracy. Zatrudnienie nie wzrośnie, bo choć Tesco będzie
zatrudniać, to oni będą... zwalniać.
- Wszyscy wiemy, na jakich zasadach ludzie tam pracują. A jeżeli będzie
Tesco, to niestety, będę musiał redukować zatrudnienie w swoich
sklepach. Nie chcę nikogo straszyć, ale będę musiał wręczać
wypowiedzenia - twierdzi Andrzej Dutkowski.
Nadzieja na niższe ceny
A co o budowie hipermarketu myślą sokółczanie? Większość z nich
chce tego sklepu! Tłumaczą, że tylko na tym skorzystają, bo tam będą
niższe ceny.
- Za 500 złotych w Tesco kupię więcej niż w normalnym sklepie.
Konkurencja to jest dobra rzecz dla konsumenta, bo wymusza niższe ceny, a
zwykli ludzie tylko na tym korzystają - zapewnia Piotr Modzelewski,
student politologii.
- Sokółka jest dużym miastem i powinien tu być jakiś duży sklep
sieciowy - podkreśla Izabela Siemieńczuk. - Takie są czasy, że dziś
liczą się duże sklepy, a nie małe.
Ten tydzień będzie rozstrzygający dla dalszych działań przedsiębiorców.
Temat Tesco będzie poruszany podczas sesji rady miejskiej. Zaplanowane
jest też spotkanie przedsiębiorców ze starostą. Podkreślają oni, że
jeżeli nie uda się wypracować żadnego porozumienia, przystąpią do
protestów.
Martyna
Tochwin, 25 marca 2007 r.

Mistrzyni bicia piany

|
Przez trzy godziny dziesięć
dziewczyn rywalizowało o tytuł Miss Szkolnego Mundurka. Nie skończyło
się jednak tylko na prezentacji mundurków. Kandydatki na miss
musiały się wykazać jako kucharki, tancerki, recytatorki a nawet
jako specjalistki od reklamy.
Dziewczyny rywalizowały w sześciu konkurencjach. Musiały
atrakcyjnie się zaprezentować, przedstawić układ taneczny,
wyrecytować wiersz miłosny, jak najszybciej ubić pianę z dwóch
białek, zareklamować jedną z sokólskich firm oraz utrzymać równowagę
na równoważni. |
Spośród dziesięciu licealistek
najlepsza okazała się Justyna Babaryko. To ona zebrała najwyższe noty
jurorów i ... główną nagrodę - laptop.
- Uczę się w klasie o profilu matematyczno-informatycznym, więc
komputer na pewno mi się teraz przyda. A potem także na studiach - mówiła
tuż po zwycięstwie Justyna.
Kandydatki na miss oceniało pięcioosobowe jury. Czym się sugerowali
jego członkowie przy przyznawaniu punktów dziewczynom?
- Oczywiście, przede wszystkim skupiamy się na mundurku, ale nie tylko.
Dużą wagę zwracałam też na zachowanie, bo mundurek do czegoś zobowiązuje
- tłumaczyła Regina Sulik z jury.
Najlepsza w biciu
Justyna Babaryko podkreśla, że najwięcej trudności sprawiła jej
konkurencja związana z reklamą.
- Nie chciałam reklamować firmy, czytając z kartki. A trochę trudno w
krótkim czasie zapamiętać wszystkie informacje o przedsiębiorstwie -
podkreśla Miss Szkolnego Mundurka. - Udało mi się jednak i myślę, że
właśnie za to dostałam sporo punktów.
Najlepiej zaś Justyna poradziła sobie z biciem piany. Nic jednak
dziwnego, skoro do tej konkurencji długo przygotowywała się w domu.
- Jak zaczynałam, ubicie piany zajmowało mi aż pięć minut. A w
najlepszym czasie ubijałam pianę na sztywno już w 1 minutę i 15 sekund
- chwali się Justyna. - Ile czasu zajęło mi to podczas konkursu? Dokładnie
nie wiem, ale musiało być szybko - śmieje się miss.
Nie pierwszy sukces
Środowe wybory miss to nie pierwszy tego typu konkurs Justyny. Wcześniej
odniosła już sukcesy w podobnych wyborach.
- Kiedyś na półkoloniach w Jastrzębiej Górze zostałam pierwszą
wicemiss - śmieje się Justyna.
Dziewczyny prezentowały się także w przygotowanych przez siebie układach
tanecznych. W tej konkurencji Justyna zaprezentowała się bezbłędnie.
Jej świetny występ to jednak nie przypadek.
- Kiedyś byłam czirliderką i wiele ruchów zostało mi z tamtego
okresu, kiedy trenowałam. Poza tym taniec jest moją pasją - podkreśla
Justyna.
Modnie w rybaczkach
Najważniejszym kryterium sędziowskich ocen były jednak mundurki, które
dziewczyny prezentowały. Każda z kandydatek do tytułu miss musiała
przedstawić swoją wersję szkolnego stroju.
Zwyciężczyni konkursu wystąpiła w kraciastych rybaczkach na szelkach i
białej bluzce z kołnierzykiem. Wybrała taki fason, bo - jak sama
twierdzi - idzie on w parze z obowiązującymi trendami mody.
Krzyk mody
- W tym roku szalenie modne są rybaczki tuż przed kolano. Oczywiście do
szkoły obowiązkowo biała bluzka. Taki zestaw według mnie jest
najlepszy - mówi Justyna Babaryko. - Jej pomysł na mundurek spodobał się
także dyrektorowi Zespołu Szkół.
- Gdybyśmy musieli projektować mundurki dla szkoły, to być może
propozycja Justyny byłaby brana pod uwagę - podkreśla Jan Firs.
Z kolei Reginie Sulik najbardziej przypadła do gustu propozycja Sandry,
która zajęła II miejsce.
- Granatowy komplet: krótka spódnica i marynareczka, z białymi
szelkami. Ten mundurek najbardziej mi się podobał. Właśnie taki strój
widziałabym chętnie w szkołach - przyznaje pani Regina.
Nie tylko Miss Mundurka
Miss Szkolnego Mundurka nie wyklucza, że w przyszłości weźmie udział
w wyborach piękności.
- Kto wie? Bardzo chętnie zmierzyłabym się w konkursie Miss Polski - mówi
Justyna Babaryko.
Konkurs Miss Szkolnego Mundurka zorganizował Związek Pracodawców i
Przedsiębiorców Ziemi Sokólskiej. Członkowie związku byli sponsorami
nagród za pierwsze trzy miejsca: laptopa oraz odtwarzaczy mp4 i mp3.
Martyna
Tochwin, 25 marca 2007 r.

Korona i laptop dla Justyny

|
Byłem
przekonany od samego początku, że ten konkurs wygra Justyna.
Jurorzy trafnie wybrali - powiedział Karol Czaplejewicz, kolega z
klasy Justyny Babaryko, która zdobyła tytuł Miss Szkolnego
Mundurka.
Konkurs
odbył się pierwszego dnia wiosny w sokólskiej hali sportowej.
Wystartowało w nim dziesięć uczennic z Zespołu Szkół i Zespołu
Szkół Rolniczych w Sokółce. Kandydatki zaprezentowały się w
strojach sportowych i mundurkach. O tym, kto został miss zadecydował
jednak nie tylko wygląd, ale również umiejętności. |
Dziewczęta musiały pokazać jurorom
i publiczności, że są znakomitymi tancerkami, potrafią dobrze
interpretować poezję, a chodzenie po równoważni nie sprawia im żadnego
problemu.
Decyzją jurorów Miss Szkolnego
Mundurka została Justyna Babaryko z II klasy ZS. Nagrodą dla zwyciężczyni
był laptop. Tytuł Pierwszej Wicemiss zdobyła Sandra Cieciorko z III
klasy ZSR, a szarfa Drugiej Wicemiss trafiła do Izabeli Sitejko z III
klasy ZS. - Kiedyś byłam już Miss Letnich Kolonii. Dzisiaj nie
spodziewałam się wygranej - przyznała Justyna.
Konkurs zorganizował Związek Pracodawców i Przedsiębiorców Ziemi Sokólskiej
oraz ZS. Prawdopodobnie wkrótce odbędą się wybory Miss Sokółki.
Dorota
Biziuk, 23 marca 2007 r.

Na razie dajemy radę
Ze
Stanisławem Małachwiejem, burmistrzem Sokółki, o tym, jak minęło
pierwsze sto dni urzędowania, rozmawia Martyna Tochwin.
Kurier
Sokólski: Jak pan ocenia pierwsze trzy miesiące swojej pracy?
Stanisław
Małachwiej, burmistrz Sokółki: Na pewno wspólnie z burmistrzami
dajemy radę. W gminie jest ogrom zadań do wykonania. Staramy się je
jednak na bieżąco realizować. Codziennie robimy to, co sobie zakładamy.
Na każdy sukces składa się praca wielu ludzi, nie tylko jednego
burmistrza.
Co konkretnie udało się zrobić w ciągu tych stu dni?
- Na parterze urzędu mamy w pełni działającą salę operacyjną, gdzie
mieszkańcy mogą załatwić większość spraw. Jesteśmy na etapie końcowym
rozmów dotyczących bezpłatnego internetu dla gminy. Zasięg będzie dla
wszystkich w promieniu 6-8 kilometrów od anteny, która będzie
usytuowana na wieży ciśnień. Będzie to sfinalizowane już w najbliższym
czasie.
|

Staramy
się je jednak na bieżąco realizować. Codziennie robimy to, co
sobie zakładamy. Na każdy sukces składa się praca wielu ludzi,
nie tylko jednego burmistrza. (Fot. Martyna Tochwin) |
W
czasie kampanii dużo miejsca poświęcał Pan poprawie estetyki miasta.
Jak na razie nic się jednak nie zmieniło.
- Zimą nie dało się nic w tej dziedzinie zrobić, ale mamy już na ten
rok konkretne plany. Na pewno zrobimy toalety w kinie, wyłożymy kostką
plac przed kinem, odnowimy elewację, zagospodarujemy plac przed Sokólskim
Ośrodkiem Kultury. Zajmiemy się też skwerem na ulicy Białostcokiej i
parkiem na osiedlu Zielonym. W tej chwili oświetlamy budynek muzeum.
Docelowo podświetlone będą także kościoły i cerkiew.
W przedwyborczych deklaracjach zapewniał Pan, że gmina niezwłocznie
sięgnie do kieszeni Unii Europejskiej. Czy Pan coś robi w tym kierunku?
- Mój zamysł był taki, żeby się do tego dobrze przygotować, bo
realnie środki do pozyskania będą dopiero w przyszłym roku. Chcemy złożyć
dwa duże projekty. Przede wszystkim chcemy kompleksowo rozwiązać
gospodarkę wodno-ściekową. Projekty będziemy jednak składać dopiero
w drugiej połowie roku.
Mówi się, że rozpoczął pan czyszczenie szeregów wśród szefów
miejskich spółek. Czy po dyrektorze OSiR będą kolejne zmiany?
- Zanim się zacznie robić roszady, trzeba się wszystkiemu dobrze
przyjrzeć. Jeżeli są jakieś błędy, które nie dadzą się rozwiązać
w racjonalny sposób, to takie decyzje będą podejmowane. Jeszcze trochę
za wcześnie na jakieś konkretne decyzje. Jeżeli będą konieczne, to na
pewno nie zawahamy się podjąć radykalnych kroków.
Nie jest tajemnicą, że niektórzy dyretorzy miejskich spółek
zatrudniają u siebie członków rodzin. Czy zamierza Pan coś z tym zrobić?
- W tej chwili poprosiliśmy dyrektorów spółek o sporządzenie listy
pracowników z podaniem stopnia pokrewieństwa. Być może pracują tam członkowie
rodzin, ale może nie ma między nimi podległości służbowej. Trzeba to
dokładnie sprawdzić.
Ma Pan dwóch zastępców. Czy to nie za dużo? Przecież poprzedni
burmistrz jakoś radził sobie jakoś z jednym.
- Wybory pokazały, czy radził sobie dobrze, czy nie. Wtedy był inny układ.
Teraz ranga dwóch zastępców burmistrzów może spowodawać, że będziemy
mieli większe przebicie przy pozyskiwaniu funduszy zewnętrznych. Teraz
mamy czas, aby na zewnątrz reprezentować urząd i być we wszystkich ważnych
dla naszej gminy miejscach.
Wielu ludzi negatywnie odbiera fakt, że Czesław Sańko - zastępca byłego
burmistrza Stanisława Kozłowskiego, po przegranych wyborach do sejmiku
województwa znalazł pracę w Urzędzie Miejskim. Czy był niezastąpiony?
- Dobór kadry należy do burmistrza. A taka osoba jak pan Czesław Sańko
była potrzebna w tym urzędzie. Ma duże doświadczenie. Zakres obowiązków,
który obecnie na nim spoczywa dotyczy tego, co dobrze zna i wykonuje. Nie
chcemy robić czystki politycznej, liczą się przede wszystkim
kompetencje. Nie mówię, że nie można było znaleźć innej
kompetentnej osoby, ale zdecydowałem sie na takie rozwiązanie. Na chwilę
obecną pan Sańko jest zatrudniony na umowę na czas określony.
Zobaczymy, czy jego przydatność jest na tyle duża, że przedłuzymy z
nim umowę na nasteony okres.
Z Pana słów wynika, że są juz jakies drobne sukcesy. A czy są porażki?
Czy jest Pan z czegoś niezadowowlony?
- Niech to ocenią mieszkańcy, instytucje, przedsiębiorcy. Trudno
jednoznacznie odpowiedzieć, z czego nie jestem zadowolony. Nie mam dużego
doświadczenia, żeby sam się oceniać. Sto dni to za krótki czas na
takie podsumowania.
Dziękuję za rozmowę.
Martyna
Tochwin, 19 marca 2007 r.

Za targowicę zapłaci gmina
Targowica
nie przeszkadza budowie kościoła. Do takiego kompromisu doszła rada
parafialna i burmistrz Sokółki. Co to oznacza? Targowica zostaje na
swoim miejscu, a gmina będzie płacić parafii za dzierżawę terenów,
które rok temu sprzedała za przysłowiową złotówkę.
Działki, na których w każdy poniedziałek odbywa się sokólski targ,
należą do parafii pw. Wniebowzięcia NMP. Już niedługo ma się tam
rozpocząć budowa kościoła.
Rok temu gmina sprzedała parafii działkę pod budowę za symboliczną złotówkę.
Do kasy z tego tytułu wpłynęło zaledwie 3047 złotych. A teraz będzie
płacić parafii za dzierżawę.
- Chcemy utrzymać ten rynek na obecnym miejscu przez czas, kiedy kościół
będzie budowany - tłumaczy Stanisław Małachwiej, burmistrz Sokółki.
- Nie widzę w tym żadnego problemu, bo są takie miasta w Polsce, gdzie
za murem kościoła odbywa się targ.
Zmienna rada
Małachwiej tłumaczy, że gdy gmina na preferencyjnych warunkach pozbywała
się działki, nie było mowy o tym, że targowica może tam zostać na
czas budowy kościoła. Wtedy rada parafialna miała zdecydowanie
sprzeciwiać się takiemu pomysłowi. Inny obrót sprawa przybrała teraz.
- Rada nie widzi problemu, aby utrzymać tam targ. Nie wiadomo, jak długo
potrwa budowa kościoła, ale tak długo, jak będzie trwała, targowica
pozostanie na swoim miejscu - wyjaśnia Małachwiej.
Ile gmina będzie płacić parafii za plac? Tego burmistrz nie chciał nam
powiedzieć. Tłumaczył, że jeszcze nie ma żadnych konkretnych ustaleń.
Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że ma być to kwota około
3 tysięcy. Stanisław Małachwiej nie potwierdził jednak tej informacji.
Pod adresem urzędu padają ostre słowa krytyki za tę sytuację. Niektórzy
mieszkańcy mówią, że taki układ to nic innego, jak ciche finansowanie
budowy kościoła. Inni, że to wielka niegospodarność gminy. Stanisław
Małachwiej nie chciał jednak komentować takich zarzutów.
W trosce o bezpieczeństwo
Z wcześniejszych planów wynikało, że targowica miała zostać
przeniesiona na Agrino, położone tuż przy drodze krajowej numer 19 w
kierunku Białegostoku. Jednak przeważyły względy bezpieczeństwa.
- Tam jest duże nasilenie ruchu. Szczególnie narażone na niebezpieczeństwo
mogłyby być furmanki - podkreśla Małachwiej. - Rozmawialiśmy na ten
temat z policją i zgadzamy się co do tego, że nie była to najszczęśliwsza
lokalizacja.
Dodatkowym argumentem przeciwko lokalizacji targowicy na Agrino jest fakt,
że gmina szuka innego miejsca na rynek. Agrino miało być tylko
tymczasowym lokum.
- Nie mogę na razie zdradzić, gdzie ostatecznie będzie usytuowany
rynek. Mogę jedynie zdradzić, że będzie on położony w przeciwnym
kierunku do obecnej targowicy - mówi tajemniczo burmistrz.
Martyna
Tochwin, 19 marca 2007 r.

Słodko-gorzka setka
W
sobotę minęło sto dni, odkąd Stanisław Małachwiej zarządza Sokółkią.
Ma za sobą kilkadziesiąt decyzji, nie zawsze słusznych i dobrze
ocenianych przez mieszkańców.
Chodzi
głównie o podatki, które drastycznie wzrosły. Ale nie brakowało także
dobrych pomysłów, jak choćby reorganizacja Urzędu Miejskiego.
Dokładnie 10 marca czyli w sobotę minęło sto dni od ślubowania Stanisława
Małachwieja, burmistrza Sokółki. Te trzy miesiące pokazały już, że
nowy burmistrz nie boi się podejmować trudnych decyzji. I chociaż nie
zawsze są one dobrze odbierane przez społeczeństwo, to dopiero czas
pokaże, czy były słuszne czy nie.
Najbardziej kontrowersyjną decyzją, której skutki odczuwają wszyscy był
wzrost podatków. I to znaczny, bo aż o 50-60 procent. Część sokółczan
nie wierzyła w tak duże podwyżki. O tym, że to prawda przekonali się
całkiem niedawno, gdy otrzymali stosowne wyliczenia. Małachwiej tłumaczył,
że taki wzrost jest konieczny, jeżeli chcemy, aby Sokółka się rozwijała.
Zapowiedział też, że to dopiero początek podwyżek. W jego
zamierzeniach podatki miałyby wzrastać co roku, aż do osiągnięcia
maksymalnego pułapu.
Jeden
to za mało
Na
korzyść burmistrza można zaliczyć to, że zmienił strukturę
organizacyjną urzędu. Zlikwidował część stanowisk kierowniczych w
niektórych wydziałach, które teraz bezpośrednio podlegają jednemu z
burmistrzów. Jedynem minusem jest fakt, że Stanisław Małachwiej powołał
swojego drugiego zastępcę, czyli jest o jedno stanowisko administracyjne
więcej.
Jeśli chodzi o zatrudnienie w urzędzie, to Małachwiej ma na swoim
koncie jeszcze jedną niepopularną decyzję. Dał pracę Czesławowi Sańko,
byłemu wiceburmistrzowi Sokółki, który przegrał wybory do sejmiku
województwa. W sokólskim urzędzie zajmuje się przetargami.
Małachwiej nie zawachał się przeczyścić szeregi dyrektorów jednostek
gminnych. Już wiadomo, że burmistrz zwolni Mieczysława Baszko, szefa Ośrodka
Sportu i Rekreacji. A tajemnicą poliszynela jest, że w kolejce do zwolnienia
stoją także inni dyrektorzy.
Oświata
bez rewolucji
Małachwiej
nie tylko podwyższył podatki. Szuka także oszczędności. Już rozpoczął
reorganizację Przedszkola nr. 5. Na razie przeniósł oddziały sześciolatków
do Szkoły Podstawowej nr. 1, ale już są obawy, że przedszkole zostanie
zlikwidowane. Burmistrz jednak w tym roku nie podejmie żadnych decyzji dotyczących
tej sprawy.
Do budynku przedszkola burmistrz chce przenieść Bibliotekę Publiczną,
a później także Ośrodek Pomocy Społecznej. Instytucje te jak na razie
mieszczą się w lokalach Spółdzielni Mieszkaniowej i płacą za to
niemałe pieniądze - 180 tysięcy rocznie.
Jak na razie burmistrz nie zrobił nic, aby poprawić estetykę miasta,
tak jak obiecywał w kampanii przedwyborczej.
PLUSY:
-
reorganizacja
Urzędu Miejskiego
-
zapoczątkowanie
zmian na stanowiskach dyrektorów jednostek organizacyjnych gminy
-
reorganizacja
Przedszkola nr. 5
MINUSY:
Okiem
radnych
Robert
Rybiński, radny “Wspólnej Przyszłości”:
Te
sto dni było głównie poświęconych porządkowaniu niektórych spraw i
przygotowaniu przedpola do konkretnych działań. Do tej pory burmistrz
jako niedoświadczony samorządowiec popełnił kilka błędów, ale my
jesteśmy gotowi mu pomóc. Na pewno będziemy mu się przyglądać.
Antoni
Cydzik, radny Sokólskiego Forum Inicjatyw:
Jak
dotąd burmistrz nie spełnił naszych oczekiwań. Wciąż brak
nowoczesnych rozwiązań dla mieszkańców Sokółki. Na plus możemy
zaliczyć to, że burmistrz nie jest złośliwy i nie utrudnia życia
inwestorom, a także rozmawia z ludźmi.
Tomasz
Grynczel, radny Prawa i Sprawiedliwości:
Pracę
burmistrza oceniam raczej dobrze. Może rzeczywiście na początku swojej
kadencji podjął niepopularną decyzję o podatkach, ale ludzie to
zrozumieją. Generalnie nowy burmistrz ma dobre notowania u mieszkańców.
Na plus można mu zaliczyć to, że jest bardzo życzliwy dla petentów.
Martyna
Tochwin, 11 marca 2007 r.

Za żołd dostali ziemię
Dziś
mija 328 lat od chwili, kiedy król Jan III Sobieski wydał w Grodnie
przywilej, na mocy którego Tatarzy otrzymali nadania w ekonomiach grodzieńskiej,
kobryńskiej i brzeskiej. Był to początek osadnictwa tatarskiego na
ziemiach obecnego powiatu sokólskiego.
Ponieważ
królewska kasa świeciła pustkami, więc Jan III Sobieski postanowił
zapłacić żołd służącym mu Tatarom w nieco innej formie. Król nie
miał gotówki, ale miał ziemię. Wyznawcy islamu otrzymali kilka wsi. Były
to: Bohoniki, Drahle, Malawicze, Łużany, Kruszyniany i Nietupa.
- Nadane Tatarom ziemie były dosyć zniszczone przez toczące się wojny.
Teren trzeba było ponownie zagospodarować. Mieszkająca w wymienionych
wsiach ludność chłopska została stopniowo wysiedlona. Z Bohonik i
Drahli przeniesiono ją do Nomik i Zaśpicz. Natomiast dotychczasowych
mieszkańców Kruszynian i Łużan przeniesiono do wsi Sanniki - powiedział
Artur Konopacki z Sokółki, doktorant Instytutu Historii Uniwersytetu w
Białymstoku.
Potomkowie tatarskich osadników z XVII wieku żyją w Kruszynianach i
Bohonikach do chwili obecnej. W miejscowościach tych znajdują się
najstarsze w Polsce meczety i mizary (cmentarze). Najwięcej wyznawców
islamu odwiedza te miejsca podczas świąt religijnych.
Dorota
Biziuk, 12 marca 2007 r.

Zamiast gasić pożary, tną blachy
W
ubiegłym roku sokólscy strażacy do pożarów wyjeżdżali 381 razy. Częściej
ratowali ludzi z wypadków samochowych.
W
ubiegłym roku w powiecie sokólskim znacząco wzrosła liczba pożarów.
Jeszcze w 2005 roku było ich 284, a w roku 2006 już 381, czyli o 34
procent więcej.
- Największy wzrost zanotowaliśmy w przypadku pożarów małych i średnich
- mówi kpt. Krzysztof Czarnowicz, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Państwowej
Straży Pożarnej w Sokółce.
Sporo w ubiegłym roku paliło się lasów i pól rolniczych. Jak tłumaczy
Czarnowicz, miało to związek z warunkami atmosferycznymi. - W tym roku
była susza i dlatego m.in. było tyle pożarów - tłumaczy rzecznik.
Najczęstszą przyczyną pożarów była nieostrożność dorosłych przy
kontakcie z ogniem oraz wady instalacji grzewczych i elektrycznych.
Strażacy na drodze
Oprocz
tego, że gaszą pożary strażacy coraz częściej biorą także udział
w ratownictwie drogowym.
- W roku 2006 największa liczba miejscowych zagrożeń była związana ze
zdarzeniami w komunikacji drogowej - podkreśla Czarnowicz.
Duża liczba wypadków drogowych ma związek z tym, że przez powiat sokólski
przechodzą dwie drogi krajowe: 8 i 19. Najwięcej miejcowych zagrożeń
było na terenie gmin Sokółka i Suchowola. - W Sokółce odnotowaliśmy
132 takie przypadków, a w Suchowoli o 40 mniej - wylicza Krzysztof
Czarnowicz.
W 2006 roku strażacy wyjeżdżali także do zdarzeń związanych z
silnymi wiatrami, opadami śniegu i zdarzeniami ekologicznymi.
Trzynaście
ofiar
Najczęściej
strażacy wyjeżdżali do akcji w Sokółce, Dąbrowie Białostockiej i
Suchowoli. Najrzadziej zaś do Krynek, Nowego Dworu, Korycina i Janowa.
W roku 2006 najwięcej osób zostało rannych i poniosło śmierć w
wyniku tak zwanych miejscowych zagrożeń. W porównaniu z rokiem 2005
zmalała liczba ofiar śmiertelnych zarówno w pożarach jak i miejscowych
zagrożeniach. W roku 2006 w takich zagrożeniach zginęło trzynaście osób,
w tym jedno dziecko.
Ubiegły rok przyniósł także wzrost wartości strat powstałych w
wyniku wszystkich zdarzeń. Straty wyniosły 1.834 tys. zł, zaś
uratowano mienie o wartości 192 tys. zł.
Martyna
Tochwin, 11 marca 2007 r.

Za mało samokontroli
Tysiąc
na osiem tysięcy mieszkanek powiatu sokólskiego pomiędzy 50. a 69.
rokiem życia zgłasza się raz w roku na mammografię. Najgorzej pod tym
względem jest na wsi.
Mammobus
do Sokółki przyjeżdża od sześciu lat. Po raz pierwszy zawitał do Sokółki
w 2002 roku. Tamte badania kierowniczka wydziału zdrowia Starostwa
Powiatowego wspomina jako całkowitą porażkę.
- Wtedy na badania zgłosiło się bardzo mało kobiet. Poza tym były
przepychanki, długie kolejki - wspomina Lila Micun, kierowniczka wydziału
zdrowia. - Wtedy też wśród przebadanych kobiet wykryto najwięcej zmian
w piersiach, często złośliwych.
Ogłasza sołtys
Tamte
lata to już przeszłość. Na badania zgłasza się coraz więcej kobiet
i coraz rzadziej wykrywa się jakieś zmiany w piersiach.
- Wykrywalność spadła znacząco. Teraz, jeżeli już są jakieś
zmiany, mają łagodny charakter - tłumaczy kierowniczka.
Bezpłatne badania mammograficzne są organizowane w Sokółce trzy razy w
roku. W sumie każdego roku korzysta z nich około tysiąca kobiet. Ta
liczba jednak nie satysfakcjonuje Lili Micun.
- To wciąż mało. Kobiet uprawnionych do badania mamy około 8 tysięcy.
Nawet zakładając, że kobiety badają się co dwa lata, a niektóre jeżdżą
do Białegostoku, to wciąż za mało - mówi kierowniczka wydziału
zdrowia.
Jak zapewnia Lila Micun, o sokółczankach można powiedzieć, że są w
większości przebadane. Dużo gorzej jest z kobietami, które mieszkają
na wsi. Te kobiety wciąż nie korzystają z bezpłatnych badań.
- Rozmawialiśmy na ten temat z sołtysami. Zawsze ich prosimy, żeby
informowali swoje sąsiadki ze wsi o takiej możliwości - zapewnia Micun.
Same
nie badają
Każda
kobieta, która poddaje się badaniu, wcześniej wypełnia specjalną
ankietę. Mowa w niej na przykład o samokontroli piersi.
- Na 1000 przebadanych kobiet tylko 80 regularnie bada swoje piersi -
podkreśla Lila Micun. - A niektóre panie tylko sporadycznie się badają
raz do roku. A przecież to nie wystarcza.
Każda kobieta, która skorzystała z mammografii, w ciągu dwóch tygodni
otrzyma pocztą opisowy wynik badania. W tym roku mieszkanki Sokółki
jeszcze dwa razy będą mogły zrobić mammografię.
Martyna
Tochwin, 11 marca 2007 r.

Gołębie nie do ruszenia
Wojska
Polskiego 7 - to adres jednego z sokólskich bloków, którego mieszkańcy
walczą z gołębiami. Narzekają na nieprzyjemny zapach, robaczki i
nieustające gruchanie.
Spółdzielnia
mówi, że nie może nic zrobić, bo... zaczął się już okres lęgowy
ptaków.
Mieszkańcy bloku przy ulicy Wojska Polskiego 7 od kilku lat walczą o to,
żeby z ich dachu zniknęły gołębie. Nieraz już pisali w tej sprawie
pisma do Spółdzielni Mieszkaniowej.
- Od trzech lat próbujemy rozwiązać problem. Ale Spółdzielnia nic w
tej sprawie nie robi - mówi Agnieszka, jedna z mieszkanek bloku.
Ludziom przeszkadza przede wszystkim nieprzyjemny zapach i zabrudzone
parapety i okna. Oni w gołębiach widzą nie urocze ptaki, ale natrętne
szkodniki.
- Smród jest taki, że się nie da wytrzymać. Gdy się otworzy okno na
klatce schodowej na czwartym piętrze, to aż mdli - twierdzi kobieta z
bloku.
O
tym problemie chcieliśmy porozmawiać z prezesem spółdzielni. Nie
zastaliśmy go jednak w pracy. W jego imieniu informacji udzieliła nam
pracownica działu technicznego. Nie chciała nam się jednak przedstawić
z imienia i nazwiska.
- Nic nie możemy z tym zrobić. Poza tym, ten problem dotyczy nie tylko
tego bloku. Podobne kłopoty mają mieszkańcy bloku numer 10 na osiedlu
Centrum - mówi pracownica Spółdzielni Mieszkaniowej.
Gołębie wlatują w kanały wentylacyjne i w stropodachy. I choć spółdzielnia
zakłada siatki, to nie daje żadnego efektu.
- Staramy się tylko, żeby ptaki tam nie wlatywały, ale jeżeli ludzie
je karmią, to niech się potem nie dziwią, że one przylatują - podkreśla
pracownica spółdzielni.
Problem gołębi powrócił wraz z ociepleniem. Niestety, już teraz jest
za późno, żeby podjąć jakiekolwiek działania. W marcu rozpoczął się
okres lęgowy ptaków, który potrwa aż do jesieni. A i tak spółdzielnia
nie widzi żadnego rozwiązania problemu gołębi.
- Przecież nie założymy siatki na cały blok ani nie potrujemy tych
ptaszków - denerwuje się pani ze spółdzielni.
Mieszkańcy bloków, które mają problem z niechcianymi lokatorami, nie
kryją zdenerwowania całą tą sytuacją.
- Spółdzielnia powinna to jakoś rozwiązać. Przecież to jest także
ich problem - twierdzi pani Agnieszka.
- Ptaszki przecież muszą gdzieś siadać. Nie ma drzew, więc wybierają
parapety - przekonuje pracownica Spółdzielni.
(mara),
11 marca 2007 r.

Zarobić na koniu
Cztery
i pół tysiąca złotych – tyle zażyczył sobie za 10-dniowe
przechowanie pięciu koni spod Sokółki gospodarz z Wiżajn. Zwierzęta
trafiły tam po interwencji sokólskiej policji i dziennikarki
„Super Expressu”.
Piątka
koni pokonała w ciągu dziesięciu dni ponad 300 km! Początkowo
przetransportowano je z Podkamionki koło Sokółki do Wiżajn za Suwałkami,
a potem zwierzęta... wróciły na Sokólszczyznę – tym razem do
Białous w gm. Janów. – Biorąc na logikę, to cała ta podróż
nie miała sensu. Wszystko zostało ukartowane, żeby ktoś mógł zarobić
– uważa Zygmunt Malinowski z Białous, nowy właściciel koni.
Sokólska policja odebrała konie hodowcy z Podkamionki 9 lutego br. Wcześniej
mieszkańcy wsi wielokrotnie zwracali uwagę lokalnych władz, że zwierzęta
należące do tego rolnika nie mają zapewnionej opieki.
– Właściciel wcale się nimi nie interesował. Jego konie i świniodziki
chodziły po całej wsi i niszczyły, co się dało. Świniodziki robiły
więcej szkód niż konie. Trochę nas zdziwiło, że jak policja z
redaktorką „Super Expressu” przyjechali, to tylko konie
zabrali – opowiada starsza kobieta.
– Mieliśmy opinię weterynarza, że świniodziki przeżyją w
takich warunkach, więc je zostawiliśmy – tłumaczy Waldemar
Bielski, komendant KPP w Sokółce.
Skąd wziął się pomysł wysłania koni aż do Wiżajn? Na to pytanie
komendant sokólskiej policji nie chciał odpowiedzieć. – Czy to ważne?
Dla mnie liczy się to, że konie przeżyły – dodał.
Pomysł przewiezienia zwierząt do podsuwalskiej wsi podrzuciła
dziennikarka „Super Expressu”.
– Pojechaliśmy do Wiżajn, żeby sprawdzić, jakie warunki mają
konie. Tam nie było żadnych warunków! Mało tego, gospodarz z Wiżajn
oddał zwierzęta na przechowanie dla swojego sąsiada – mówi Wiesława
Bur-nos z Urzędu Miejskiego w Sokółce. Jej wersję potwierdza Zygmunt
Malinowski. Z kolei komendant Bielski twierdzi, że w Wiżajnach
„konie wcale nie miały gorszych warunków niż w Podkamionce”.
– Chciałem kupić te konie zanim jeszcze zabrano je do Wiżajn.
Gospodarz z Suwalszczyzny zażądał za przechowanie i transport 4,5 tys.
zł, chociaż początkowo deklarował, że zainkasuje 2 tys. zł. W Wiżajnach
spotkałem redaktorkę z „Super Expressu” i powiedziałem jej,
żeby zrobiła porządek z tym, co tam się wyrabia. Ale ona udawała, że
nie słyszy – dodaje Zygmunt Malinowski.
Ostatecznie za przechowanie koni zapłacił on 3.700 zł.
– Dobrze odrobiłam pracę domową – tak całą sprawę
skomentowała pani redaktor „SE”.
Dorota
Biziuk, 6 marca 2007 r.

Biblioteka w miejsce zerówek
Od
września 6-latki z Przedszkola nr 5 będą chodziły na zajęcia do Szkoły
Podstawowej nr 1. Ich miejsce w budynku
zajmie Biblioteka Publiczna, a w przyszłości także Ośrodek Pomocy Społecznej.
To jedyne zaplanowane na ten rok zmiany w sokólskiej oświacie.
Ośrodek Pomocy Społecznej i Biblioteka Publiczna mieszczą się obecnie
w lokalach Spółdzielni Mieszkaniowej. Za ich wynajem sokólska gmina płaci
rocznie 180 tysięcy zlotych. - 120 tysięcy kosztuje nas utrzymanie
biblioteki i 60 tysięcy OPS - mówi Krzysztof Szczebiot, zastępca
burmistrza Sokółki.
W najbliższym czasie gmina planuje przeniesienie biblioteki do własnego
lokalu. To Przedszkole nr. 5 na osiedlu Centrum. Ten duży budynek jest w
części nieużytkowany.
- Przedszkole ma pustą piwnicę. Moglibyśmy ją odpowiednio
zagospodarować. Na parterze byłaby czytelnia - planujea zastępca
burmistrza.
Trzy klasy dla maluchów
Dlaczego oddziały zerowe miałyby trafić akurat do
“jedynki”? Krzysztof Szczebiot tłumaczy, że ta największa
ze szkół podstawowych w Sokółce powoli zaczyna się już wyludniać. -
Z każdym rokiem uczniów ubywa - zaznacza Szczebiot. - Teraz w tej szkole
są warunki na to, aby utworzyć tam oddziały przedszkolne. Także
Zbigniew Laszuk, dyrektor SP nr. 1 zapewnia, że szkoła jest w stanie
przyjąć 6-latki. - Maluchy nie będą miały bezpośredniego kontaktu z
uczniami starszymi. Będą miały osobne wejście, tak, że nie będą
musiały przechodzić przez całą szkołę - tłumaczy . - W przyszłości
dzieci mogłyby też korzystać z hali sportowej poprzez łącznik.
Oddziały przedszkolne mieściłyby się w tej części budynku, w której
obecnie jest świetlica. Na potrzeby 6-latków szkoła wygospodarowałaby
trzy pomieszczenia.
Kiedyś duża, teraz średnia
O przeniesieniu części przedszkola do “jedynki” dyskutowali
podczas ostatniej sesji sokólscy radni. Pomysł ten nie przypadł do
gustu radnemu Stanisławowi Pałusewiczowi. Według niego, mniejsze szkoły
sprzyjają lepszemu rozwojowi uczniów. - Wszyscy fachowcy od dydaktyki
twierdzą, że mniejsze szkoły są lepsze, a my chcemy zagęścić szkołę
przedszkolakami - mówi Pałusewicz. - Poza tym o szkole nr 1 zawsze się
mówiło, że i tak jest najbardziej obłożona.
Z taką opinią jednak nie zgadza się zastępca burmistrza. - Owszem,
kiedyś była to największa szkoła, ale teraz juz tak nie jest-
przekonywał Krzysztof Szczebiot.
Podczas obrad sesji wywiązała się dyskusja na temat likwidacji szkół
i przedszkoli na terenie gminy Sokółka. Radni chcieli wiedzieć, czy
gmina ma w planach likwidację jakichś placówek edukacyjnych. Uspokajał
ich Krzysztof Szczebiot. - W tym roku na pewno nic takiego nie będziemy
robićł - zapewniał.
Martyna
Tochwin, 5 marca 2007 r.

Będzie nowy szef
Prosił
radnych o pomoc, a radni postanowili, że mu... nie pomogą. Teraz nie ma
już przeszkód do odwołania Mieczysława Baszki ze stanowiska dyrektora
sokólskiego OSiR-u.
Zwolnienia
Mieczysława Baszki chcą nowe władze gminy Sokółka. Powodem jest
utrata zaufania do dyrektora. Zarzuca mu się, że nie wykonywał należycie
swoich obowiązków.
- Dyrektor OSiR-u był jednocześnie nauczycielem wychowania fizycznego w
Szkole Podstawowej w Lipinie. Kontrola wykazała, że brał szkolną pensję
za lekcje, których nie przeprowadził. W tej sprawie złożyliśmy
doniesienie do prokuratury - mówi Krzysztof Szczebiot, zastępca sokólskiego
burmistrza.
Stołek
dla starosty
Ponieważ
Mieczysław Baszko jest radnym powiatowym, więc zgodę na jego ewentualne
zwolnienie musiała wydać rada. Decyzja miała być podjęta na
poprzedniej sesji, miesiąc temu. Wtedy jednak radni uchylili się od wyrażenia
jakiejkolwiek opinii. Swoją decyzję argumentowali tym, że chcą poznać
więcej szczegółów odnośnie zarzutów stawianych dla dyrektora. Sprawa
wróciła do porządku obrad podczas ostatniej, piątkowej sesji.
- Jestem osobą prawą i nigdy nic fałszywie nie powiedziałem. Radni
powinni mi pomóc - stwierdził Mieczysław Baszko.
W wygłoszonym na sesji przemówieniu dyrektor przypomniał również, że
został szefem OSiR-u dzięki staroście sokólskiemu - Franciszkowi
Budrowskiemu.
- Ale trzeba też pamiętać, że dzięki mnie starosta został starostą
- podkreślił dyrektor Baszko.
Powyższy argument nie przekonał widocznie Budrowskiego, bo razem z pięcioma
radnymi zagłosował on za odwołaniem Baszki. Przeciwko byli tylko dwaj
radni, natomiast siedmiu wstrzymało się od głosu.
Dorota
Biziuk, 5 marca 2007 r.

Radni się zgodzili, teraz ruch burmistrza
Rada
powiatu zgodziła się na zwolnienie Mieczysława Baszko z funkcji
dyrektora OSiR. Oficjalny powód, dla którego
sokólska gmina dąży do jego odwołania, to utrata zaufania. Nie jest
jednak tajemnicą, że sprawą jego nadużyć już od miesiąca zajmuje się
prokuratura.
Mieczysław Baszko od dwunastu lat jest szefem Ośrodka Sportu i Rekreacji
w Sokółce. Oficjalną przyczyną, dla której sokólska gmina chce go
zwolnić z pracy, jest utrata zaufania. Za tym stwierdzeniem kryją się
jednak konkretne fakty. Baszko jako nauczyciel wychowania fizyczneg pracujący
na cząstkowym etacie w Szkole Podstawowej w Lipinie dopuścił się nadużyć.
Chodzi o to, iż nie wywiązywał się ze swoich obowiązków jako
nauczyciel i niesłusznie pobierał wynagrodzenie. Postępowanie w tej
sprawie, na wniosek urzędu miejskiego, prowadzi sokólska prokuratura.
Prosił, ale nie pomogli
Aby zwolnienie Mieczysława Baszko było zgodne z wymogami prawa,
potrzebna była zgoda rady powiatu, której Baszko jest członkiem. Ten
temat był już poruszany miesiąc temu na poprzedniej sesji. Jednak radni
nie chcieli wtedy podjąć decyzji bez konkretnych dowodów obciążających
dyrektora. Taką decyzję podjęli w ubiegły piątek. Sześciu radnych
wyraziło zgodę na rozwiązanie z Baszko umowy o pracę, dwóch bylo
przeciw, a siedmiu wstrzymało się od głosowania.
- To była trudna decyzja, bo chodziło o osobę z naszego grona - przyznał
po głosowaniu Kazimierz Łabieniec, przewodniczący rady powiatu. -
Odwlekając to głosowanie o miesiąc, wszyscy chyba mieliśmy nadzieję,
że dojdzie do jakiegoś porozumienia i sprawa się unormuje.
O tym, jak trudna była to dla radnych decyzja świadczy choćby wypowiedź
Jarosława Hołowni. Tuż przed głosowaniem przyznał się, że wciąż
nie sprecyzowanej opinii w tej sprawie.
- Jestem w kropce, jaką podjąć decyzję. Z jednej strony jest niepewność,
a z drugiej zarzuty - rozważał Hołownia.
Ostatecznie radni większością głosów zagłosowali jednak przeciwko
koledze z rady. Mieczysławowi Baszko nie pomogły nawet słowa, które
kierował do kolegów. Prosił, aby radni mu pomogli i stanęli po jego
stronie. - Powinniście mi pomóc. Ta sytuacja jest dla mnie bardzo
trudna. Nadal jestem zawiedziony, że tak za wszelką cenę dąży się do
tego, aby mnie odwołać - mówił Baszko.
W swoim wystąpieniu dyrektor OSiR twierdził, że jest osobę prawą i
uczciwą. Przypomniał też wszystkie zajmowane przez siebie funkcje społeczne
i zasługi dla sportu.
- Jestem w prezydium Podlaskiego Związku LZS, jestem prezesem UKS Batory,
jestem prezesm parafialnego oddziału Akcji Katolickiej, jestem w zarządzie
Akcji Katolickiej Archidiecezji Białostockiej - wyliczał Baszko.
Martyna
Tochwin, 5 marca 2007 r.

Rycerze rodem z Sokółki
Jest
ich dziesięciu. Na co dzień są zwykłymi ludźmi - uczniami,
studentami.
Ale
raz w tygodniu przenoszą się w XV wiek. Wkładają wełniane spodnie,
lniane koszule i kaptury. Chwytają za miecze, łuki i topory. To członkowie
Bractwa Rycerskiego Ziemi Sokólskiej.
Warto być z nami, bo można sobie zorganizować czas. W ciągu roku mamy
kilka wyjazdów. Na wakacjach wyjeżdżamy na Grunwald, na Malbork. Już
kilka razy jeździliśmy - przekonuje Rafał Puszko z bractwa.
Rafał jest członkiem Bractwa Rycerskiego od trzech lat. Poszedł w ślady
starszego brata, który też jest w bractwie.
- Mój brat jest namiestnikiem. To ktoś, kto przewodzi bractwu - mówi
Rafał.
Obecnie sokólska brać rycerska liczy dziesięć osób. Ale, jak podkreślają
członkowie bractwa, chętnie przyjmą do swojego grona nowych kandydatów
na rycerzy.
- Trzeba przyjść na nasz trening i zwyczajnie nam się pokazać - mówi
Szymon Sawicki. - Każda nowa osoba przechodzi okres próbny przez trzy
miesiące, podczas których bacznie jej się przyglądamy.
Sokólscy rycerze podkreślają, że w zasadzie jest tylko jeden warunek,
aby zostać w bractwie. Trzeba się wykazać tężyzną fizyczną i
systematycznością.
- Tej osobie musi zależeć na bractwie. Tu nie chodzi tylko o to, żeby
powalczyc na miecze - podkreśla Rafał Puszko.
Bogatszy rycerz z sakwą
Chłopcy raz w tygodniu spotykają się na treningach. Dużo ćwiczą,
sporo biegają. Trenują swoją wytrzymałość.- Pełna zbroja rycerska
waży 30 kilogramów. Jak chce się jechać na Grunwald, to trzeba mieć
kondycję, żeby przez pół godziny biegać z takim obciążeniem -
podkreśla Szymon.
Nie wszyscy z bractwa mają pełne zbroje. Są lżejsze stroje łuczników
i oczywiście strój codzienny rycerza, taki, jaki był używany do życia
w obozie.
- Składa się na to koszula lniana przepasana rzemieniami lub skórzanym
pasem, wełniane spodnie, zazwyczaj nogawice, czyli każda nogawka nakaładana
oddzielnie i skórzane buty. W zależności od zamożności rycerza mogły
też być różnokolorowe kaptury i sakwy - wylicza Szymon Sawicki.
Skąd sokólscy rycerze czerpią swoją wiedzę na temat XV-wiecznego
rycerstwa? Od kolegi - studenta historii i z nternetu.
- Nasz kolega Lech Sawoń studiuje w Białymstoku historię. On nam
wynajduje różne informacje. Jest też taki portal internetowy i tam
ludzie z całej Polski wypowiadają się na temat historycznych
ciekawostek - tłumaczy Rafał Puszko.
Damy do tańca
Wstęp do bractwa mają nie tylko mężczyźni. Jak się okazuje, także
kobiety maja tam swoje miejsce.
- Dziewczyny pomagają nam przy ubieraniu zbrojnych, tańczą z nami tańce
średniowieczne, a także mogą nam gotować na Grunwaldzie - przyznają
chłopcy. - Mamy w swoim gronie cztery dziewczyny.
Choć chłopcy z bractwa przyznają, że dziś każdy może wejść w ich
szeregi, XV-wieczny rycerz musiał legitymować się pewnymi cechami
charakteru.
- Na pewno musiał być prawy, mężny, silny, odważny, szarmancki -
wylicza Szymon. - Moim wzorem rycerza jest Zawisza Czarny.
Martyna
Tochwin, 5 marca 2007 r.

|