Biuletyn Informacji PublicznejGminny Serwis InformacyjnyOrganizacje PozarzdowePrzydatne adresyNasze linkiInfo o gminieUrzad MiejskiTurystykaSportKulturaBiznesOgloszeniaFotografie

GMINNY SERWIS INFORMACYJNY (marzec 2007)


UWAGA! Dokumenty prezentowane na stronach Portalu Miejskiego www.sokolka.pl nie powinny być traktowane jako dokumenty urzędowe. Dokumenty urzędowe zamieszczane są w Biuletynie Informacji Publicznej (BIP) oraz dostępne są w formie papierowej w Urzędzie Miejskim w Sokółce, 16-100 Sokółka, Plac Kościuszki 1.


Tony dla biednych

Aleksandra Bułkowska i Ewelina Lingo (z prawej) w piątek zbierały żywność w jednym z sokólskich sklepów (Fot. Martyna Tochwin)

Już sześć razy mieszkańcy Sokółki dzielili się produktami spożywczymi z potrzebującymi. Do tej pory w ramach akcji "Podziel się posiłkiem” wolontariusze zebrali ponad 10 ton żywności.

Przez dwa dni sokólska młodzież zbierała żywność dla ubogich rodzin. W specjalnie ustawionych koszach lądowały konserwy, płatki, oleje, przyprawy, słodycze, makarony. Najczęściej jednak ludzie wrzucali podstawowe produkty, takie jak mąka czy cukier.
- Najwięcej mamy właśnie mąki - mówią wolontariuszki Aleksandra Bułkowska i Ewelina Lingo. - Ludzie wrzucają z coraz większa rozwagą, najczęściej produkty trwałe, z których można potem coś przyrządzić.

Produkty do kosza
Zbiórce "Podziel się posiłkiem” w Sokółce patronował Sokólski Fundusz Lokalny. W sumie w siedemnastu sklepach żywność zbierało około 150 wolontariuszy.

- To już szósta zbiórka żywności w Sokółce. W poprzednich pięciu uzbieraliśmy ponad 10 ton produktów. Teraz mamy nadzieję uzbierać kolejne dwie, może trzy tony - mówi Maria Talarczyk, prezes Sokólskiego Funduszu Lokalnego.

Jak zapewniają wolontariusze, pomagać trzeba zawsze, a zwłaszcza w okresie przedświątecznym.
- Trzeba pomagać innym ludziom, to ważna cecha u człowieka, żeby dzielić się tym, co się ma - mówi Aleksandra Bułkowska. Podobnie wypowiadali się klienci sklepów, którzy wrzucali część swoich zakupów do specjalnych koszy.
- Nikt nie zbiednieje, jeżeli wrzuci do kosza słoik majonezu czy kilogram cukru - mówi Anna Słomikowska. - Ja przy okazji takich akcji zawsze staram się pomóc, bo wierzę, że dobro dane drugiemu człowiekowi wraca do nas ze zdwojoną siłą.

Ulotka do kieszeni

Wszystkim klientom sklepów spożywczych wolontariusze rozdawali ulotki informujące o akcji. Kosze zapełniały się szybko. Jednak na pewno nie wszyscy sokółczanie byli zainteresowani zbiórką.
- Niektórzy wcale nie chcieli brać od nas ulotek. Inni chowali je do kieszeni - mówi z żalem Ewelina Lingo.

Zbiórkę zorganizował suwalski Bank Żywności wspólnie z fundacją "Wspólna Droga” i Sokólskim Funduszem Lokalnym.

Martyna Tochwin, 25 marca 2007 r.


Chce odbudować swój dom

- Pokonanie schodów do mieszkania, w jakim teraz mieszkam, to dla mnie nie lada wyzwanie - mówi Leonarda Lenkiewicz (D. Biziuk)

Chociaż od pożaru domu Leonardy Lenkiewicz z Sokółki minęły już prawie trzy miesiące, kobieta nadal nie potrafi spokojnie opowiadać o tym, co przeżyła w sylwestrową noc.

To było straszne. Wszyscy wokół witali nadejście nowego roku, a ja patrzyłam, jak pożar niszczy mój dom. Tuż przed północą usłyszałam potężny huk. To petarda wybuchła na dachu mojego domu - mówi.
Budynek udało się uratować, ale dach spłonął doszczętnie. Kobieta musiała przeprowadzić się do lokalu zastępczego, w którym mieszka do dzisiaj.
- Najgorsze jest to, że codziennie muszę pokonywać strome schody. Sił mi brakuje. Schorowana jestem, a i lata swoje już mam - dodaje 80-letnia sokółczanka.

Kobieta marzy o powrocie do swojego domu. Budynek wymaga jednak remontu, a pani Leonardy, która ma niską emeryturę, nie stać na jego sfinansowanie.
- Często uczestniczyłam w zbiórkach dla biednych. Dawałam, co mogłam. Sama nigdy nikogo o nic nie prosiłam. Aż do teraz. Poprosiłam sokólską fundację o pomoc. Bez wsparcia dobrych ludzi nigdy nie odbuduję domu. Jeden Bóg wie, jak bardzo chciałabym tam wrócić - dodaje kobieta.

Dorota Biziuk, 25 marca 2007 r.


Święta bez zakupów

W święta nie powinno być handlu. Wszystkie zakupy można przecież zrobić w tygodniu - mówi Natalia (Fot. Martyna Tochwin)

Zamknięte sklepy w święta - tego chcą politycy Prawa i Sprawiedliwości. A co o tym myślą sokółczanie? Jedni krytykują ten pomysł, inni stają w obronie ekspedientek, którym też należą się wolne dni. Nowy kalendarz zakazów handlu w święta państwowe i religijne to pomysł Stanisława Szweda, posła Prawa i Sprawiedliwości.

Zgodnie z projektem sklepy nie mogłyby pracować przez dwanaście dni w roku. Jakie to dni? 1 stycznia, dwa dni świąt wielkanocnych, 1 i 3 maja, pierwszy dzień Zielonych Świątek, Boże Ciało, 15 sierpnia, 1 listopada, 11 listopada, dwa dni świąt Bożego Narodzenia.

Możliwe, że zakaz handlu objąłby także inne dni świąteczne, jak choćby wigilię czy święto Trzech Króli. Zgodnie z projektem, który popierają posłowie Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony, w święta czynne byłyby tylko stacje benzynowe, apteki, hotele i restauracje.

- To bardzo dobry pomysł - ocenia Natalia, którą spotkaliśmy w jednym z sokólskich sklepów. - Wszystkie zakupy można zrobić w tygodniu. Dni świąteczne nie są po to, żeby chodzić po sklepach.

Wybierają pieniądze

Sokólscy przedsiębiorcy propozycję PiS uważają za absurdalną. Ich zdaniem taki zakaz to nic innego, jak sztuczne ograniczanie wolności konsumentów.
- Skoro ludzie przychodzą kupować w dni świąteczne, to znaczy, że tego chcą. Gdyby w takie dni nie było klientów, nikt by nie otwierał sklepów, bo po co? - przekonuje Antoni Cydzik, właściciel sklepu w Sokółce.

Jak podkreślają ekspedientki z sokólskich sklepów, zakupy w niedzielę i święta nie są rzadkością. Wręcz przeciwnie, w te dni w sklepach roi się od klientów.
- Ludzie przyzwyczaili się do tego, że po świątecznej mszy zachodzą do sklepu kupić świeży chleb czy kawałek ciasta. To przede wszystkim wygoda, bo jeżeli komuś zabraknie na przykład cukru, to nie musi iść pożyczać do sąsiada, tylko prosto do sklepu - mówi ekspedientka jednego z większych sklepów w Sokółce. Problem handlu w święta najbardziej dotyczy właśnie ekspedientek. To one bowiem pracują w dni, które dla innych są okazją do wypoczynku z rodziną. Ale choć teoretycznie powinny być za wprowadzeniem takiego zakazu, to pomysł działaczy PiS nie przypadł im do gustu.

Kto odda nam pieniądze?

- Dla nas pracujące niedziele czy święta są świetną okazją do tego, żeby zarobić dodatkowe pieniądze. Takie dni są bowiem lepiej płatne - przekonuje jedna z ekspedientek. - A przy zarobkach rzędu 600 złotych, każdy dodatkowy grosz liczy się na wagę złota.

Kobiet pracujących w sklepach nie przekonuje nawet argument, że wolny dzień mogłyby spędzić z najbliższymi. One wolą pracować.
- Na pewno chciałabym spędzać więcej czasu z rodziną. Gdybym zarabiała większe pieniądze, to pewnie nie musiałabym pracować w święta i niedziele. Ale w takiej sytuacji, wybieram dodatkowy zarobek - przyznaje nasza rozmówczyni.

Po kościele na zakupy

Jednym z argumentów przemawiających za wprowadzeniem ograniczeń w handlu jest aspekt religijny. Słychać bowiem głosy, że ludzie coraz częściej zamiast iść do kościoła, wybierają zakupy.
- Dni świąteczne są po to, żeby pójść do kościoła. Ludzie, którzy pracują nie mogą pójść do swojej świątyni, a tak być nie powinno - przekonuje Natalia.

Wojciech Klicki, radny Rady Miejskiej w Sokółce nie rozumie takich argumentów. Według niego otwarte sklepy w niczym nie przeszkadzają, a już na pewno nie stoją na przeszkodzie w drodze do kościoła.
- Jeżeli ktoś zechce pójść do kościoła i zrobić zakupy, to pogodzi te dwie rzeczy. A jeśli ktoś nie chce iść do kościoła, to przecież nikt go nie zmusi - przekonuje Klicki.

Możliwe, że zakaz handlu w święta zacznie obowiązywać już za miesiąc.

 

KOMENTARZ: Wolność kontrolowana

Nasi politycy na siłę próbują uszczęśliwiać cały naród. Chcą zadowolić Kościół, wyzwolić spętane ekspedientki i przy okazji utrzeć nosa zachłannym biznesmenom. W jaki sposób? Najprostszym z możliwych: zakazać handlu w święta.

Niby wszystko jest ok. Zapracowane ekspedientki będą mogły w końcu spędzać całe dnie z rodziną. Nikt chyba jednak nie pytał ich o zdanie. Bo wątpliwym wydaje mi się radość kobiety - żony i matki, której została odebrana możliwość zarabiania. Bo ani msza w kościele ani spacer po parku nie będą sprawiały radości, gdy wokół krążyć będzie widmo pustego portfela.

Po drugie, kto zmusi człowieka, żeby w święto odwiedził kościół? Chyba nie ma takiej siły. Jeżeli przeciętnemu Kowalskiemu odbierze się radość z buszowania między sklepowymi półkami, to na pewno nie zastąpi mu tego wizyta w świątyni. Znajdzie sobie alternatywne zajęcie. Na przykład zamiast wycieczki do komercyjnego molocha spędzi świąteczny dzień przed telewizorem.

Najważniejszym jednak wydaje mi się fakt ograniczania wolności konsumenta. Przecież żyjemy w demokratycznym kraju. Jak to więc możliwe, że ktoś próbuje nam mówić, kiedy mamy robić zakupy, a kiedy nie? To przecież ograniczanie naszego największego skarbu czyli wolności wyboru.

Martyna Tochwin, 25 marca 2007 r.


Wyrok na przedsiębiorców

Z takim olbrzymem nie mamy szans - mówią zgodnie Andrzej Dutkowski (z lewej) i Antoni Cydzik. Właściciele sklepów twierdzą, że na powstaniu Tesco stracą wszyscy handlowcy. (Fot. Martyna Tochwin)

Tesco w Sokółce to dla nas wyrok śmierci - mówią sokólscy przedsiębiorcy. Właściciele sklepów są przeciwni budowie hipermarketu w Sokółce i zapowiadają ostrą walkę o swój byt. Dla sokólskich przedsiębiorców wizja hipermarketu Tesco w Sokółce to jak najgroszy koszmar. Nie ukrywają, że będzie to początek ich końca. - To dla nas nóż w plecy - mówi Andrzej Dutkowski, właściciel firmy Delta.

- Z takim olbrzymem nie będziemy mieli najmniejszych szans - dodaje Antoni Cydzik - szef sklepu Aro.

16 marca firma developerska, która ma budować sklep, podpisała akt notarialny o sprzedaży działki z jej dotychczasowym właścicielem firmą Sokółka Okna i Drzwi.

W rękach inwestora jest 2,3 ha ziemi, zapłacił za nią milion złotych. Do tego, aby developer mógł wejść i rozpocząć budowę, brakuje tylko jednego - decyzji starosty o pozwoleniu na budowę obiektu wielkopowierzchniowego.

Budowa niezgodna z prawem?

Przedsiębiorcy podkreślają jednak, że jeżeli w Sokółce powstanie hipermarket, będzie to niezgodne z uchwałą rady miejskiej z 2 października 2003 roku w sprawie zasad współpracy i wspierania przedsiębiorców.
- W tej uchwale jest punkt, który mówi, że duże obiekty handlowe należy lokalizować poza granicami administracyjnymi miasta po szerokiej konsultacji społecznej - cytuje Antoni Cydzik. - A więc jeżeli Tesco powstanie tam, gdzie jest zaplanowane, będzie to naruszenie prawa.

Bronią producentów

Przedsiębiorcy podkreślają, że walczą nie tylko o swoje interesy. Przekonują, że na powstaniu Tesco stracą wszyscy mieszkańcy.
- To się odbije na każdym, nie tylko na właścicielach sklepów. Jeżeli w moim sklepie psuje się lodówka, to wołam lokalną firmę, a jak coś popsuje się w Tesco, to przyjedzie firma z którą mają podpisaną umowę. Nasze rodzime firmy stracą w ten sposób możliwość zarabiania - tłumaczy Cydzik.

Także Andrzej Dutkowski widzi duże zagrożenie dla małych zakładów produkcyjnych, na przykład sokólskich piekarni.
- Tesco będzie miało własną piekarnię. Nie będą więc brali pieczywa od naszych. A skoro ludzie będą tam jeździć po zakupy, to kto będzie kupować pieczywo z Sokółki? - zastanawia się Dutkowski.

Przedsiębiorców nie przekonuje nawet fakt, że w Tesco pojawią się nowe miejsca pracy. Zatrudnienie nie wzrośnie, bo choć Tesco będzie zatrudniać, to oni będą... zwalniać.
- Wszyscy wiemy, na jakich zasadach ludzie tam pracują. A jeżeli będzie Tesco, to niestety, będę musiał redukować zatrudnienie w swoich sklepach. Nie chcę nikogo straszyć, ale będę musiał wręczać wypowiedzenia - twierdzi Andrzej Dutkowski.

Nadzieja na niższe ceny

A co o budowie hipermarketu myślą sokółczanie? Większość z nich chce tego sklepu! Tłumaczą, że tylko na tym skorzystają, bo tam będą niższe ceny.
- Za 500 złotych w Tesco kupię więcej niż w normalnym sklepie. Konkurencja to jest dobra rzecz dla konsumenta, bo wymusza niższe ceny, a zwykli ludzie tylko na tym korzystają - zapewnia Piotr Modzelewski, student politologii.
- Sokółka jest dużym miastem i powinien tu być jakiś duży sklep sieciowy - podkreśla Izabela Siemieńczuk. - Takie są czasy, że dziś liczą się duże sklepy, a nie małe.

Ten tydzień będzie rozstrzygający dla dalszych działań przedsiębiorców. Temat Tesco będzie poruszany podczas sesji rady miejskiej. Zaplanowane jest też spotkanie przedsiębiorców ze starostą. Podkreślają oni, że jeżeli nie uda się wypracować żadnego porozumienia, przystąpią do protestów.

Martyna Tochwin, 25 marca 2007 r.


Mistrzyni bicia piany

Przez trzy godziny dziesięć dziewczyn rywalizowało o tytuł Miss Szkolnego Mundurka. Nie skończyło się jednak tylko na prezentacji mundurków. Kandydatki na miss musiały się wykazać jako kucharki, tancerki, recytatorki a nawet jako specjalistki od reklamy.

Dziewczyny rywalizowały w sześciu konkurencjach. Musiały atrakcyjnie się zaprezentować, przedstawić układ taneczny, wyrecytować wiersz miłosny, jak najszybciej ubić pianę z dwóch białek, zareklamować jedną z sokólskich firm oraz utrzymać równowagę na równoważni.

Spośród dziesięciu licealistek najlepsza okazała się Justyna Babaryko. To ona zebrała najwyższe noty jurorów i ... główną nagrodę - laptop.
- Uczę się w klasie o profilu matematyczno-informatycznym, więc komputer na pewno mi się teraz przyda. A potem także na studiach - mówiła tuż po zwycięstwie Justyna.

Kandydatki na miss oceniało pięcioosobowe jury. Czym się sugerowali jego członkowie przy przyznawaniu punktów dziewczynom?
- Oczywiście, przede wszystkim skupiamy się na mundurku, ale nie tylko. Dużą wagę zwracałam też na zachowanie, bo mundurek do czegoś zobowiązuje - tłumaczyła Regina Sulik z jury.

Najlepsza w biciu

Justyna Babaryko podkreśla, że najwięcej trudności sprawiła jej konkurencja związana z reklamą.
- Nie chciałam reklamować firmy, czytając z kartki. A trochę trudno w krótkim czasie zapamiętać wszystkie informacje o przedsiębiorstwie - podkreśla Miss Szkolnego Mundurka. - Udało mi się jednak i myślę, że właśnie za to dostałam sporo punktów.

Najlepiej zaś Justyna poradziła sobie z biciem piany. Nic jednak dziwnego, skoro do tej konkurencji długo przygotowywała się w domu.
- Jak zaczynałam, ubicie piany zajmowało mi aż pięć minut. A w najlepszym czasie ubijałam pianę na sztywno już w 1 minutę i 15 sekund - chwali się Justyna. - Ile czasu zajęło mi to podczas konkursu? Dokładnie nie wiem, ale musiało być szybko - śmieje się miss.

Nie pierwszy sukces

Środowe wybory miss to nie pierwszy tego typu konkurs Justyny. Wcześniej odniosła już sukcesy w podobnych wyborach.
- Kiedyś na półkoloniach w Jastrzębiej Górze zostałam pierwszą wicemiss - śmieje się Justyna.

Dziewczyny prezentowały się także w przygotowanych przez siebie układach tanecznych. W tej konkurencji Justyna zaprezentowała się bezbłędnie. Jej świetny występ to jednak nie przypadek.
- Kiedyś byłam czirliderką i wiele ruchów zostało mi z tamtego okresu, kiedy trenowałam. Poza tym taniec jest moją pasją - podkreśla Justyna.

Modnie w rybaczkach

Najważniejszym kryterium sędziowskich ocen były jednak mundurki, które dziewczyny prezentowały. Każda z kandydatek do tytułu miss musiała przedstawić swoją wersję szkolnego stroju.

Zwyciężczyni konkursu wystąpiła w kraciastych rybaczkach na szelkach i białej bluzce z kołnierzykiem. Wybrała taki fason, bo - jak sama twierdzi - idzie on w parze z obowiązującymi trendami mody.

Krzyk mody

- W tym roku szalenie modne są rybaczki tuż przed kolano. Oczywiście do szkoły obowiązkowo biała bluzka. Taki zestaw według mnie jest najlepszy - mówi Justyna Babaryko. - Jej pomysł na mundurek spodobał się także dyrektorowi Zespołu Szkół.
- Gdybyśmy musieli projektować mundurki dla szkoły, to być może propozycja Justyny byłaby brana pod uwagę - podkreśla Jan Firs.

Z kolei Reginie Sulik najbardziej przypadła do gustu propozycja Sandry, która zajęła II miejsce.
- Granatowy komplet: krótka spódnica i marynareczka, z białymi szelkami. Ten mundurek najbardziej mi się podobał. Właśnie taki strój widziałabym chętnie w szkołach - przyznaje pani Regina.

Nie tylko Miss Mundurka

Miss Szkolnego Mundurka nie wyklucza, że w przyszłości weźmie udział w wyborach piękności.
- Kto wie? Bardzo chętnie zmierzyłabym się w konkursie Miss Polski - mówi Justyna Babaryko.

Konkurs Miss Szkolnego Mundurka zorganizował Związek Pracodawców i Przedsiębiorców Ziemi Sokólskiej. Członkowie związku byli sponsorami nagród za pierwsze trzy miejsca: laptopa oraz odtwarzaczy mp4 i mp3.

Martyna Tochwin, 25 marca 2007 r.


Korona i laptop dla Justyny

Byłem przekonany od samego początku, że ten konkurs wygra Justyna. Jurorzy trafnie wybrali - powiedział Karol Czaplejewicz, kolega z klasy Justyny Babaryko, która zdobyła tytuł Miss Szkolnego Mundurka.

Konkurs odbył się pierwszego dnia wiosny w sokólskiej hali sportowej. Wystartowało w nim dziesięć uczennic z Zespołu Szkół i Zespołu Szkół Rolniczych w Sokółce. Kandydatki zaprezentowały się w strojach sportowych i mundurkach. O tym, kto został miss zadecydował jednak nie tylko wygląd, ale również umiejętności. 

Dziewczęta musiały pokazać jurorom i publiczności, że są znakomitymi tancerkami, potrafią dobrze interpretować poezję, a chodzenie po równoważni nie sprawia im żadnego problemu.

Decyzją jurorów Miss Szkolnego Mundurka została Justyna Babaryko z II klasy ZS. Nagrodą dla zwyciężczyni był laptop. Tytuł Pierwszej Wicemiss zdobyła Sandra Cieciorko z III klasy ZSR, a szarfa Drugiej Wicemiss trafiła do Izabeli Sitejko z III klasy ZS. - Kiedyś byłam już Miss Letnich Kolonii. Dzisiaj nie spodziewałam się wygranej - przyznała Justyna.
Konkurs zorganizował Związek Pracodawców i Przedsiębiorców Ziemi Sokólskiej oraz ZS. Prawdopodobnie wkrótce odbędą się wybory Miss Sokółki.

Dorota Biziuk, 23 marca 2007 r.


  Na razie dajemy radę

Ze Stanisławem Małachwiejem, burmistrzem Sokółki, o tym, jak minęło pierwsze sto dni urzędowania, rozmawia Martyna Tochwin.

Kurier Sokólski: Jak pan ocenia pierwsze trzy miesiące swojej pracy?

Stanisław Małachwiej, burmistrz Sokółki: Na pewno wspólnie z burmistrzami dajemy radę. W gminie jest ogrom zadań do wykonania. Staramy się je jednak na bieżąco realizować. Codziennie robimy to, co sobie zakładamy. Na każdy sukces składa się praca wielu ludzi, nie tylko jednego burmistrza.

Co konkretnie udało się zrobić w ciągu tych stu dni?
- Na parterze urzędu mamy w pełni działającą salę operacyjną, gdzie mieszkańcy mogą załatwić większość spraw. Jesteśmy na etapie końcowym rozmów dotyczących bezpłatnego internetu dla gminy. Zasięg będzie dla wszystkich w promieniu 6-8 kilometrów od anteny, która będzie usytuowana na wieży ciśnień. Będzie to sfinalizowane już w najbliższym czasie.

Staramy się je jednak na bieżąco realizować. Codziennie robimy to, co sobie zakładamy. Na każdy sukces składa się praca wielu ludzi, nie tylko jednego burmistrza. (Fot. Martyna Tochwin)

W czasie kampanii dużo miejsca poświęcał Pan poprawie estetyki miasta. Jak na razie nic się jednak nie zmieniło.
- Zimą nie dało się nic w tej dziedzinie zrobić, ale mamy już na ten rok konkretne plany. Na pewno zrobimy toalety w kinie, wyłożymy kostką plac przed kinem, odnowimy elewację, zagospodarujemy plac przed Sokólskim Ośrodkiem Kultury. Zajmiemy się też skwerem na ulicy Białostcokiej i parkiem na osiedlu Zielonym. W tej chwili oświetlamy budynek muzeum. Docelowo podświetlone będą także kościoły i cerkiew.

W przedwyborczych deklaracjach zapewniał Pan, że gmina niezwłocznie sięgnie do kieszeni Unii Europejskiej. Czy Pan coś robi w tym kierunku?
- Mój zamysł był taki, żeby się do tego dobrze przygotować, bo realnie środki do pozyskania będą dopiero w przyszłym roku. Chcemy złożyć dwa duże projekty. Przede wszystkim chcemy kompleksowo rozwiązać gospodarkę wodno-ściekową. Projekty będziemy jednak składać dopiero w drugiej połowie roku.

Mówi się, że rozpoczął pan czyszczenie szeregów wśród szefów miejskich spółek. Czy po dyrektorze OSiR będą kolejne zmiany?
- Zanim się zacznie robić roszady, trzeba się wszystkiemu dobrze przyjrzeć. Jeżeli są jakieś błędy, które nie dadzą się rozwiązać w racjonalny sposób, to takie decyzje będą podejmowane. Jeszcze trochę za wcześnie na jakieś konkretne decyzje. Jeżeli będą konieczne, to na pewno nie zawahamy się podjąć radykalnych kroków.

Nie jest tajemnicą, że niektórzy dyretorzy miejskich spółek zatrudniają u siebie członków rodzin. Czy zamierza Pan coś z tym zrobić?
- W tej chwili poprosiliśmy dyrektorów spółek o sporządzenie listy pracowników z podaniem stopnia pokrewieństwa. Być może pracują tam członkowie rodzin, ale może nie ma między nimi podległości służbowej. Trzeba to dokładnie sprawdzić.

Ma Pan dwóch zastępców. Czy to nie za dużo? Przecież poprzedni burmistrz jakoś radził sobie jakoś z jednym.
- Wybory pokazały, czy radził sobie dobrze, czy nie. Wtedy był inny układ. Teraz ranga dwóch zastępców burmistrzów może spowodawać, że będziemy mieli większe przebicie przy pozyskiwaniu funduszy zewnętrznych. Teraz mamy czas, aby na zewnątrz reprezentować urząd i być we wszystkich ważnych dla naszej gminy miejscach.

Wielu ludzi negatywnie odbiera fakt, że Czesław Sańko - zastępca byłego burmistrza Stanisława Kozłowskiego, po przegranych wyborach do sejmiku województwa znalazł pracę w Urzędzie Miejskim. Czy był niezastąpiony?
- Dobór kadry należy do burmistrza. A taka osoba jak pan Czesław Sańko była potrzebna w tym urzędzie. Ma duże doświadczenie. Zakres obowiązków, który obecnie na nim spoczywa dotyczy tego, co dobrze zna i wykonuje. Nie chcemy robić czystki politycznej, liczą się przede wszystkim kompetencje. Nie mówię, że nie można było znaleźć innej kompetentnej osoby, ale zdecydowałem sie na takie rozwiązanie. Na chwilę obecną pan Sańko jest zatrudniony na umowę na czas określony. Zobaczymy, czy jego przydatność jest na tyle duża, że przedłuzymy z nim umowę na nasteony okres.

Z Pana słów wynika, że są juz jakies drobne sukcesy. A czy są porażki? Czy jest Pan z czegoś niezadowowlony?
- Niech to ocenią mieszkańcy, instytucje, przedsiębiorcy. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, z czego nie jestem zadowolony. Nie mam dużego doświadczenia, żeby sam się oceniać. Sto dni to za krótki czas na takie podsumowania.

Dziękuję za rozmowę.

Martyna Tochwin, 19 marca 2007 r.


Za targowicę zapłaci gmina

Targowica nie przeszkadza budowie kościoła. Do takiego kompromisu doszła rada parafialna i burmistrz Sokółki. Co to oznacza? Targowica zostaje na swoim miejscu, a gmina będzie płacić parafii za dzierżawę terenów, które rok temu sprzedała za przysłowiową złotówkę.

Działki, na których w każdy poniedziałek odbywa się sokólski targ, należą do parafii pw. Wniebowzięcia NMP. Już niedługo ma się tam rozpocząć budowa kościoła.

Rok temu gmina sprzedała parafii działkę pod budowę za symboliczną złotówkę. Do kasy z tego tytułu wpłynęło zaledwie 3047 złotych. A teraz będzie płacić parafii za dzierżawę.
- Chcemy utrzymać ten rynek na obecnym miejscu przez czas, kiedy kościół będzie budowany - tłumaczy Stanisław Małachwiej, burmistrz Sokółki. - Nie widzę w tym żadnego problemu, bo są takie miasta w Polsce, gdzie za murem kościoła odbywa się targ.

Zmienna rada

Małachwiej tłumaczy, że gdy gmina na preferencyjnych warunkach pozbywała się działki, nie było mowy o tym, że targowica może tam zostać na czas budowy kościoła. Wtedy rada parafialna miała zdecydowanie sprzeciwiać się takiemu pomysłowi. Inny obrót sprawa przybrała teraz.
- Rada nie widzi problemu, aby utrzymać tam targ. Nie wiadomo, jak długo potrwa budowa kościoła, ale tak długo, jak będzie trwała, targowica pozostanie na swoim miejscu - wyjaśnia Małachwiej.

Ile gmina będzie płacić parafii za plac? Tego burmistrz nie chciał nam powiedzieć. Tłumaczył, że jeszcze nie ma żadnych konkretnych ustaleń. Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że ma być to kwota około 3 tysięcy. Stanisław Małachwiej nie potwierdził jednak tej informacji.

Pod adresem urzędu padają ostre słowa krytyki za tę sytuację. Niektórzy mieszkańcy mówią, że taki układ to nic innego, jak ciche finansowanie budowy kościoła. Inni, że to wielka niegospodarność gminy. Stanisław Małachwiej nie chciał jednak komentować takich zarzutów.

W trosce o bezpieczeństwo

Z wcześniejszych planów wynikało, że targowica miała zostać przeniesiona na Agrino, położone tuż przy drodze krajowej numer 19 w kierunku Białegostoku. Jednak przeważyły względy bezpieczeństwa.
- Tam jest duże nasilenie ruchu. Szczególnie narażone na niebezpieczeństwo mogłyby być furmanki - podkreśla Małachwiej. - Rozmawialiśmy na ten temat z policją i zgadzamy się co do tego, że nie była to najszczęśliwsza lokalizacja.

Dodatkowym argumentem przeciwko lokalizacji targowicy na Agrino jest fakt, że gmina szuka innego miejsca na rynek. Agrino miało być tylko tymczasowym lokum.
- Nie mogę na razie zdradzić, gdzie ostatecznie będzie usytuowany rynek. Mogę jedynie zdradzić, że będzie on położony w przeciwnym kierunku do obecnej targowicy - mówi tajemniczo burmistrz.

Martyna Tochwin, 19 marca 2007 r.


Słodko-gorzka setka

W sobotę minęło sto dni, odkąd Stanisław Małachwiej zarządza Sokółkią. Ma za sobą kilkadziesiąt decyzji, nie zawsze słusznych i dobrze ocenianych przez mieszkańców.

Chodzi głównie o podatki, które drastycznie wzrosły. Ale nie brakowało także dobrych pomysłów, jak choćby reorganizacja Urzędu Miejskiego.

Dokładnie 10 marca czyli w sobotę minęło sto dni od ślubowania Stanisława Małachwieja, burmistrza Sokółki. Te trzy miesiące pokazały już, że nowy burmistrz nie boi się podejmować trudnych decyzji. I chociaż nie zawsze są one dobrze odbierane przez społeczeństwo, to dopiero czas pokaże, czy były słuszne czy nie.

Najbardziej kontrowersyjną decyzją, której skutki odczuwają wszyscy był wzrost podatków. I to znaczny, bo aż o 50-60 procent. Część sokółczan nie wierzyła w tak duże podwyżki. O tym, że to prawda przekonali się całkiem niedawno, gdy otrzymali stosowne wyliczenia. Małachwiej tłumaczył, że taki wzrost jest konieczny, jeżeli chcemy, aby Sokółka się rozwijała. Zapowiedział też, że to dopiero początek podwyżek. W jego zamierzeniach podatki miałyby wzrastać co roku, aż do osiągnięcia maksymalnego pułapu.

Jeden to za mało

Na korzyść burmistrza można zaliczyć to, że zmienił strukturę organizacyjną urzędu. Zlikwidował część stanowisk kierowniczych w niektórych wydziałach, które teraz bezpośrednio podlegają jednemu z burmistrzów. Jedynem minusem jest fakt, że Stanisław Małachwiej powołał swojego drugiego zastępcę, czyli jest o jedno stanowisko administracyjne więcej.

Jeśli chodzi o zatrudnienie w urzędzie, to Małachwiej ma na swoim koncie jeszcze jedną niepopularną decyzję. Dał pracę Czesławowi Sańko, byłemu wiceburmistrzowi Sokółki, który przegrał wybory do sejmiku województwa. W sokólskim urzędzie zajmuje się przetargami.

Małachwiej nie zawachał się przeczyścić szeregi dyrektorów jednostek gminnych. Już wiadomo, że burmistrz zwolni Mieczysława Baszko, szefa Ośrodka Sportu i Rekreacji. A tajemnicą poliszynela jest, że w kolejce do zwolnienia stoją także inni dyrektorzy.

Oświata bez rewolucji

Małachwiej nie tylko podwyższył podatki. Szuka także oszczędności. Już rozpoczął reorganizację Przedszkola nr. 5. Na razie przeniósł oddziały sześciolatków do Szkoły Podstawowej nr. 1, ale już są obawy, że przedszkole zostanie zlikwidowane. Burmistrz jednak w tym roku nie podejmie żadnych decyzji dotyczących tej sprawy.

Do budynku przedszkola burmistrz chce przenieść Bibliotekę Publiczną, a później także Ośrodek Pomocy Społecznej. Instytucje te jak na razie mieszczą się w lokalach Spółdzielni Mieszkaniowej i płacą za to niemałe pieniądze - 180 tysięcy rocznie.

Jak na razie burmistrz nie zrobił nic, aby poprawić estetykę miasta, tak jak obiecywał w kampanii przedwyborczej.

PLUSY:

  • reorganizacja Urzędu Miejskiego

  • zapoczątkowanie zmian na stanowiskach dyrektorów jednostek organizacyjnych gminy

  • reorganizacja Przedszkola nr. 5

MINUSY:

  • wzrost podatków

  • wstrzymanie sprzedaży mieszkań komunalnych w centrum

  • zatrudnienie byłego wice burmistrza Czesława Sańko w Urzędzie Miejskim
    powołanie drugiego zastępcy burmistrza

Okiem radnych

Robert Rybiński, radny “Wspólnej Przyszłości”:

Te sto dni było głównie poświęconych porządkowaniu niektórych spraw i przygotowaniu przedpola do konkretnych działań. Do tej pory burmistrz jako niedoświadczony samorządowiec popełnił kilka błędów, ale my jesteśmy gotowi mu pomóc. Na pewno będziemy mu się przyglądać.

Antoni Cydzik, radny Sokólskiego Forum Inicjatyw:

Jak dotąd burmistrz nie spełnił naszych oczekiwań. Wciąż brak nowoczesnych rozwiązań dla mieszkańców Sokółki. Na plus możemy zaliczyć to, że burmistrz nie jest złośliwy i nie utrudnia życia inwestorom, a także rozmawia z ludźmi.

Tomasz Grynczel, radny Prawa i Sprawiedliwości:

Pracę burmistrza oceniam raczej dobrze. Może rzeczywiście na początku swojej kadencji podjął niepopularną decyzję o podatkach, ale ludzie to zrozumieją. Generalnie nowy burmistrz ma dobre notowania u mieszkańców. Na plus można mu zaliczyć to, że jest bardzo życzliwy dla petentów.

Martyna Tochwin, 11 marca 2007 r.


Za żołd dostali ziemię

Dziś mija 328 lat od chwili, kiedy król Jan III Sobieski wydał w Grodnie przywilej, na mocy którego Tatarzy otrzymali nadania w ekonomiach grodzieńskiej, kobryńskiej i brzeskiej. Był to początek osadnictwa tatarskiego na ziemiach obecnego powiatu sokólskiego.

Ponieważ królewska kasa świeciła pustkami, więc Jan III Sobieski postanowił zapłacić żołd służącym mu Tatarom w nieco innej formie. Król nie miał gotówki, ale miał ziemię. Wyznawcy islamu otrzymali kilka wsi. Były to: Bohoniki, Drahle, Malawicze, Łużany, Kruszyniany i Nietupa.
- Nadane Tatarom ziemie były dosyć zniszczone przez toczące się wojny. Teren trzeba było ponownie zagospodarować. Mieszkająca w wymienionych wsiach ludność chłopska została stopniowo wysiedlona. Z Bohonik i Drahli przeniesiono ją do Nomik i Zaśpicz. Natomiast dotychczasowych mieszkańców Kruszynian i Łużan przeniesiono do wsi Sanniki - powiedział Artur Konopacki z Sokółki, doktorant Instytutu Historii Uniwersytetu w Białymstoku.
Potomkowie tatarskich osadników z XVII wieku żyją w Kruszynianach i Bohonikach do chwili obecnej. W miejscowościach tych znajdują się najstarsze w Polsce meczety i mizary (cmentarze). Najwięcej wyznawców islamu odwiedza te miejsca podczas świąt religijnych.

Dorota Biziuk, 12 marca 2007 r.


Zamiast gasić pożary, tną blachy

W ubiegłym roku sokólscy strażacy do pożarów wyjeżdżali 381 razy. Częściej ratowali ludzi z wypadków samochowych.

W ubiegłym roku w powiecie sokólskim znacząco wzrosła liczba pożarów. Jeszcze w 2005 roku było ich 284, a w roku 2006 już 381, czyli o 34 procent więcej.
- Największy wzrost zanotowaliśmy w przypadku pożarów małych i średnich - mówi kpt. Krzysztof Czarnowicz, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Sokółce.

Sporo w ubiegłym roku paliło się lasów i pól rolniczych. Jak tłumaczy Czarnowicz, miało to związek z warunkami atmosferycznymi. - W tym roku była susza i dlatego m.in. było tyle pożarów - tłumaczy rzecznik.

Najczęstszą przyczyną pożarów była nieostrożność dorosłych przy kontakcie z ogniem oraz wady instalacji grzewczych i elektrycznych.

Strażacy na drodze

Oprocz tego, że gaszą pożary strażacy coraz częściej biorą także udział w ratownictwie drogowym.
- W roku 2006 największa liczba miejscowych zagrożeń była związana ze zdarzeniami w komunikacji drogowej - podkreśla Czarnowicz.

Duża liczba wypadków drogowych ma związek z tym, że przez powiat sokólski przechodzą dwie drogi krajowe: 8 i 19. Najwięcej miejcowych zagrożeń było na terenie gmin Sokółka i Suchowola. - W Sokółce odnotowaliśmy 132 takie przypadków, a w Suchowoli o 40 mniej - wylicza Krzysztof Czarnowicz.

W 2006 roku strażacy wyjeżdżali także do zdarzeń związanych z silnymi wiatrami, opadami śniegu i zdarzeniami ekologicznymi.

Trzynaście ofiar

Najczęściej strażacy wyjeżdżali do akcji w Sokółce, Dąbrowie Białostockiej i Suchowoli. Najrzadziej zaś do Krynek, Nowego Dworu, Korycina i Janowa.

W roku 2006 najwięcej osób zostało rannych i poniosło śmierć w wyniku tak zwanych miejscowych zagrożeń. W porównaniu z rokiem 2005 zmalała liczba ofiar śmiertelnych zarówno w pożarach jak i miejscowych zagrożeniach. W roku 2006 w takich zagrożeniach zginęło trzynaście osób, w tym jedno dziecko.

Ubiegły rok przyniósł także wzrost wartości strat powstałych w wyniku wszystkich zdarzeń. Straty wyniosły 1.834 tys. zł, zaś uratowano mienie o wartości 192 tys. zł.

Martyna Tochwin, 11 marca 2007 r.


Za mało samokontroli

Tysiąc na osiem tysięcy mieszkanek powiatu sokólskiego pomiędzy 50. a 69. rokiem życia zgłasza się raz w roku na mammografię. Najgorzej pod tym względem jest na wsi.

Mammobus do Sokółki przyjeżdża od sześciu lat. Po raz pierwszy zawitał do Sokółki w 2002 roku. Tamte badania kierowniczka wydziału zdrowia Starostwa Powiatowego wspomina jako całkowitą porażkę.
- Wtedy na badania zgłosiło się bardzo mało kobiet. Poza tym były przepychanki, długie kolejki - wspomina Lila Micun, kierowniczka wydziału zdrowia. - Wtedy też wśród przebadanych kobiet wykryto najwięcej zmian w piersiach, często złośliwych.

Ogłasza sołtys

Tamte lata to już przeszłość. Na badania zgłasza się coraz więcej kobiet i coraz rzadziej wykrywa się jakieś zmiany w piersiach.
- Wykrywalność spadła znacząco. Teraz, jeżeli już są jakieś zmiany, mają łagodny charakter - tłumaczy kierowniczka.

Bezpłatne badania mammograficzne są organizowane w Sokółce trzy razy w roku. W sumie każdego roku korzysta z nich około tysiąca kobiet. Ta liczba jednak nie satysfakcjonuje Lili Micun.
- To wciąż mało. Kobiet uprawnionych do badania mamy około 8 tysięcy. Nawet zakładając, że kobiety badają się co dwa lata, a niektóre jeżdżą do Białegostoku, to wciąż za mało - mówi kierowniczka wydziału zdrowia.

Jak zapewnia Lila Micun, o sokółczankach można powiedzieć, że są w większości przebadane. Dużo gorzej jest z kobietami, które mieszkają na wsi. Te kobiety wciąż nie korzystają z bezpłatnych badań.
- Rozmawialiśmy na ten temat z sołtysami. Zawsze ich prosimy, żeby informowali swoje sąsiadki ze wsi o takiej możliwości - zapewnia Micun.

Same nie badają

Każda kobieta, która poddaje się badaniu, wcześniej wypełnia specjalną ankietę. Mowa w niej na przykład o samokontroli piersi.
- Na 1000 przebadanych kobiet tylko 80 regularnie bada swoje piersi - podkreśla Lila Micun. - A niektóre panie tylko sporadycznie się badają raz do roku. A przecież to nie wystarcza.

Każda kobieta, która skorzystała z mammografii, w ciągu dwóch tygodni otrzyma pocztą opisowy wynik badania. W tym roku mieszkanki Sokółki jeszcze dwa razy będą mogły zrobić mammografię.

Martyna Tochwin, 11 marca 2007 r.


Gołębie nie do ruszenia

Wojska Polskiego 7 - to adres jednego z sokólskich bloków, którego mieszkańcy walczą z gołębiami. Narzekają na nieprzyjemny zapach, robaczki i nieustające gruchanie.

Spółdzielnia mówi, że nie może nic zrobić, bo... zaczął się już okres lęgowy ptaków.

Mieszkańcy bloku przy ulicy Wojska Polskiego 7 od kilku lat walczą o to, żeby z ich dachu zniknęły gołębie. Nieraz już pisali w tej sprawie pisma do Spółdzielni Mieszkaniowej.
- Od trzech lat próbujemy rozwiązać problem. Ale Spółdzielnia nic w tej sprawie nie robi - mówi Agnieszka, jedna z mieszkanek bloku.

Ludziom przeszkadza przede wszystkim nieprzyjemny zapach i zabrudzone parapety i okna. Oni w gołębiach widzą nie urocze ptaki, ale natrętne szkodniki.
- Smród jest taki, że się nie da wytrzymać. Gdy się otworzy okno na klatce schodowej na czwartym piętrze, to aż mdli - twierdzi kobieta z bloku.

O tym problemie chcieliśmy porozmawiać z prezesem spółdzielni. Nie zastaliśmy go jednak w pracy. W jego imieniu informacji udzieliła nam pracownica działu technicznego. Nie chciała nam się jednak przedstawić z imienia i nazwiska.
- Nic nie możemy z tym zrobić. Poza tym, ten problem dotyczy nie tylko tego bloku. Podobne kłopoty mają mieszkańcy bloku numer 10 na osiedlu Centrum - mówi pracownica Spółdzielni Mieszkaniowej.

Gołębie wlatują w kanały wentylacyjne i w stropodachy. I choć spółdzielnia zakłada siatki, to nie daje żadnego efektu.
- Staramy się tylko, żeby ptaki tam nie wlatywały, ale jeżeli ludzie je karmią, to niech się potem nie dziwią, że one przylatują - podkreśla pracownica spółdzielni.

Problem gołębi powrócił wraz z ociepleniem. Niestety, już teraz jest za późno, żeby podjąć jakiekolwiek działania. W marcu rozpoczął się okres lęgowy ptaków, który potrwa aż do jesieni. A i tak spółdzielnia nie widzi żadnego rozwiązania problemu gołębi.
- Przecież nie założymy siatki na cały blok ani nie potrujemy tych ptaszków - denerwuje się pani ze spółdzielni.

Mieszkańcy bloków, które mają problem z niechcianymi lokatorami, nie kryją zdenerwowania całą tą sytuacją.
- Spółdzielnia powinna to jakoś rozwiązać. Przecież to jest także ich problem - twierdzi pani Agnieszka.
- Ptaszki przecież muszą gdzieś siadać. Nie ma drzew, więc wybierają parapety - przekonuje pracownica Spółdzielni.

(mara), 11 marca 2007 r.


Zarobić na koniu

Cztery i pół tysiąca złotych – tyle zażyczył sobie za 10-dniowe przechowanie pięciu koni spod Sokółki gospodarz z Wiżajn. Zwierzęta trafiły tam po interwencji sokólskiej policji i dziennikarki „Super Expressu”.

Piątka koni pokonała w ciągu dziesięciu dni ponad 300 km! Początkowo przetransportowano je z Podkamionki koło Sokółki do Wiżajn za Suwałkami, a potem zwierzęta... wróciły na Sokólszczyznę – tym razem do Białous w gm. Janów. – Biorąc na logikę, to cała ta podróż nie miała sensu. Wszystko zostało ukartowane, żeby ktoś mógł zarobić – uważa Zygmunt Malinowski z Białous, nowy właściciel koni.
Sokólska policja odebrała konie hodowcy z Podkamionki 9 lutego br. Wcześniej mieszkańcy wsi wielokrotnie zwracali uwagę lokalnych władz, że zwierzęta należące do tego rolnika nie mają zapewnionej opieki.
– Właściciel wcale się nimi nie interesował. Jego konie i świniodziki chodziły po całej wsi i niszczyły, co się dało. Świniodziki robiły więcej szkód niż konie. Trochę nas zdziwiło, że jak policja z redaktorką „Super Expressu” przyjechali, to tylko konie zabrali – opowiada starsza kobieta.
– Mieliśmy opinię weterynarza, że świniodziki przeżyją w takich warunkach, więc je zostawiliśmy – tłumaczy Waldemar Bielski, komendant KPP w Sokółce.
Skąd wziął się pomysł wysłania koni aż do Wiżajn? Na to pytanie komendant sokólskiej policji nie chciał odpowiedzieć. – Czy to ważne? Dla mnie liczy się to, że konie przeżyły – dodał.
Pomysł przewiezienia zwierząt do podsuwalskiej wsi podrzuciła dziennikarka „Super Expressu”.
– Pojechaliśmy do Wiżajn, żeby sprawdzić, jakie warunki mają konie. Tam nie było żadnych warunków! Mało tego, gospodarz z Wiżajn oddał zwierzęta na przechowanie dla swojego sąsiada – mówi Wiesława Bur-nos z Urzędu Miejskiego w Sokółce. Jej wersję potwierdza Zygmunt Malinowski. Z kolei komendant Bielski twierdzi, że w Wiżajnach „konie wcale nie miały gorszych warunków niż w Podkamionce”.
– Chciałem kupić te konie zanim jeszcze zabrano je do Wiżajn. Gospodarz z Suwalszczyzny zażądał za przechowanie i transport 4,5 tys. zł, chociaż początkowo deklarował, że zainkasuje 2 tys. zł. W Wiżajnach spotkałem redaktorkę z „Super Expressu” i powiedziałem jej, żeby zrobiła porządek z tym, co tam się wyrabia. Ale ona udawała, że nie słyszy – dodaje Zygmunt Malinowski.
Ostatecznie za przechowanie koni zapłacił on 3.700 zł.
– Dobrze odrobiłam pracę domową – tak całą sprawę skomentowała pani redaktor „SE”.

Dorota Biziuk, 6 marca 2007 r.


Biblioteka w miejsce zerówek

Od września 6-latki z Przedszkola nr 5 będą chodziły na zajęcia do Szkoły Podstawowej nr 1. Ich miejsce w budynku zajmie Biblioteka Publiczna, a w przyszłości także Ośrodek Pomocy Społecznej. To jedyne zaplanowane na ten rok zmiany w sokólskiej oświacie.

Ośrodek Pomocy Społecznej i Biblioteka Publiczna mieszczą się obecnie w lokalach Spółdzielni Mieszkaniowej. Za ich wynajem sokólska gmina płaci rocznie 180 tysięcy zlotych. - 120 tysięcy kosztuje nas utrzymanie biblioteki i 60 tysięcy OPS - mówi Krzysztof Szczebiot, zastępca burmistrza Sokółki.

W najbliższym czasie gmina planuje przeniesienie biblioteki do własnego lokalu. To Przedszkole nr. 5 na osiedlu Centrum. Ten duży budynek jest w części nieużytkowany.
- Przedszkole ma pustą piwnicę. Moglibyśmy ją odpowiednio zagospodarować. Na parterze byłaby czytelnia - planujea zastępca burmistrza.

Trzy klasy dla maluchów

Dlaczego oddziały zerowe miałyby trafić akurat do “jedynki”? Krzysztof Szczebiot tłumaczy, że ta największa ze szkół podstawowych w Sokółce powoli zaczyna się już wyludniać. - Z każdym rokiem uczniów ubywa - zaznacza Szczebiot. - Teraz w tej szkole są warunki na to, aby utworzyć tam oddziały przedszkolne. Także Zbigniew Laszuk, dyrektor SP nr. 1 zapewnia, że szkoła jest w stanie przyjąć 6-latki. - Maluchy nie będą miały bezpośredniego kontaktu z uczniami starszymi. Będą miały osobne wejście, tak, że nie będą musiały przechodzić przez całą szkołę - tłumaczy . - W przyszłości dzieci mogłyby też korzystać z hali sportowej poprzez łącznik.

Oddziały przedszkolne mieściłyby się w tej części budynku, w której obecnie jest świetlica. Na potrzeby 6-latków szkoła wygospodarowałaby trzy pomieszczenia.

Kiedyś duża, teraz średnia

O przeniesieniu części przedszkola do “jedynki” dyskutowali podczas ostatniej sesji sokólscy radni. Pomysł ten nie przypadł do gustu radnemu Stanisławowi Pałusewiczowi. Według niego, mniejsze szkoły sprzyjają lepszemu rozwojowi uczniów. - Wszyscy fachowcy od dydaktyki twierdzą, że mniejsze szkoły są lepsze, a my chcemy zagęścić szkołę przedszkolakami - mówi Pałusewicz. - Poza tym o szkole nr 1 zawsze się mówiło, że i tak jest najbardziej obłożona.

Z taką opinią jednak nie zgadza się zastępca burmistrza. - Owszem, kiedyś była to największa szkoła, ale teraz juz tak nie jest- przekonywał Krzysztof Szczebiot.

Podczas obrad sesji wywiązała się dyskusja na temat likwidacji szkół i przedszkoli na terenie gminy Sokółka. Radni chcieli wiedzieć, czy gmina ma w planach likwidację jakichś placówek edukacyjnych. Uspokajał ich Krzysztof Szczebiot. - W tym roku na pewno nic takiego nie będziemy robićł - zapewniał.

Martyna Tochwin, 5 marca 2007 r.


Będzie nowy szef

Prosił radnych o pomoc, a radni postanowili, że mu... nie pomogą. Teraz nie ma już przeszkód do odwołania Mieczysława Baszki ze stanowiska dyrektora sokólskiego OSiR-u.

Zwolnienia Mieczysława Baszki chcą nowe władze gminy Sokółka. Powodem jest utrata zaufania do dyrektora. Zarzuca mu się, że nie wykonywał należycie swoich obowiązków.
- Dyrektor OSiR-u był jednocześnie nauczycielem wychowania fizycznego w Szkole Podstawowej w Lipinie. Kontrola wykazała, że brał szkolną pensję za lekcje, których nie przeprowadził. W tej sprawie złożyliśmy doniesienie do prokuratury - mówi Krzysztof Szczebiot, zastępca sokólskiego burmistrza.

Stołek dla starosty

Ponieważ Mieczysław Baszko jest radnym powiatowym, więc zgodę na jego ewentualne zwolnienie musiała wydać rada. Decyzja miała być podjęta na poprzedniej sesji, miesiąc temu. Wtedy jednak radni uchylili się od wyrażenia jakiejkolwiek opinii. Swoją decyzję argumentowali tym, że chcą poznać więcej szczegółów odnośnie zarzutów stawianych dla dyrektora. Sprawa wróciła do porządku obrad podczas ostatniej, piątkowej sesji.
- Jestem osobą prawą i nigdy nic fałszywie nie powiedziałem. Radni powinni mi pomóc - stwierdził Mieczysław Baszko.
W wygłoszonym na sesji przemówieniu dyrektor przypomniał również, że został szefem OSiR-u dzięki staroście sokólskiemu - Franciszkowi Budrowskiemu.
- Ale trzeba też pamiętać, że dzięki mnie starosta został starostą - podkreślił dyrektor Baszko.
Powyższy argument nie przekonał widocznie Budrowskiego, bo razem z pięcioma radnymi zagłosował on za odwołaniem Baszki. Przeciwko byli tylko dwaj radni, natomiast siedmiu wstrzymało się od głosu.

Dorota Biziuk, 5 marca 2007 r.


Radni się zgodzili, teraz ruch burmistrza

Rada powiatu zgodziła się na zwolnienie Mieczysława Baszko z funkcji dyrektora OSiR. Oficjalny powód, dla którego sokólska gmina dąży do jego odwołania, to utrata zaufania. Nie jest jednak tajemnicą, że sprawą jego nadużyć już od miesiąca zajmuje się prokuratura.

Mieczysław Baszko od dwunastu lat jest szefem Ośrodka Sportu i Rekreacji w Sokółce. Oficjalną przyczyną, dla której sokólska gmina chce go zwolnić z pracy, jest utrata zaufania. Za tym stwierdzeniem kryją się jednak konkretne fakty. Baszko jako nauczyciel wychowania fizyczneg pracujący na cząstkowym etacie w Szkole Podstawowej w Lipinie dopuścił się nadużyć. Chodzi o to, iż nie wywiązywał się ze swoich obowiązków jako nauczyciel i niesłusznie pobierał wynagrodzenie. Postępowanie w tej sprawie, na wniosek urzędu miejskiego, prowadzi sokólska prokuratura.

Prosił, ale nie pomogli

Aby zwolnienie Mieczysława Baszko było zgodne z wymogami prawa, potrzebna była zgoda rady powiatu, której Baszko jest członkiem. Ten temat był już poruszany miesiąc temu na poprzedniej sesji. Jednak radni nie chcieli wtedy podjąć decyzji bez konkretnych dowodów obciążających dyrektora. Taką decyzję podjęli w ubiegły piątek. Sześciu radnych wyraziło zgodę na rozwiązanie z Baszko umowy o pracę, dwóch bylo przeciw, a siedmiu wstrzymało się od głosowania.

- To była trudna decyzja, bo chodziło o osobę z naszego grona - przyznał po głosowaniu Kazimierz Łabieniec, przewodniczący rady powiatu. - Odwlekając to głosowanie o miesiąc, wszyscy chyba mieliśmy nadzieję, że dojdzie do jakiegoś porozumienia i sprawa się unormuje.

O tym, jak trudna była to dla radnych decyzja świadczy choćby wypowiedź Jarosława Hołowni. Tuż przed głosowaniem przyznał się, że wciąż nie sprecyzowanej opinii w tej sprawie.

- Jestem w kropce, jaką podjąć decyzję. Z jednej strony jest niepewność, a z drugiej zarzuty - rozważał Hołownia.

Ostatecznie radni większością głosów zagłosowali jednak przeciwko koledze z rady. Mieczysławowi Baszko nie pomogły nawet słowa, które kierował do kolegów. Prosił, aby radni mu pomogli i stanęli po jego stronie. - Powinniście mi pomóc. Ta sytuacja jest dla mnie bardzo trudna. Nadal jestem zawiedziony, że tak za wszelką cenę dąży się do tego, aby mnie odwołać - mówił Baszko.

W swoim wystąpieniu dyrektor OSiR twierdził, że jest osobę prawą i uczciwą. Przypomniał też wszystkie zajmowane przez siebie funkcje społeczne i zasługi dla sportu.

- Jestem w prezydium Podlaskiego Związku LZS, jestem prezesem UKS Batory, jestem prezesm parafialnego oddziału Akcji Katolickiej, jestem w zarządzie Akcji Katolickiej Archidiecezji Białostockiej - wyliczał Baszko.

Martyna Tochwin, 5 marca 2007 r.


Rycerze rodem z Sokółki

Jest ich dziesięciu. Na co dzień są zwykłymi ludźmi - uczniami, studentami.

Ale raz w tygodniu przenoszą się w XV wiek. Wkładają wełniane spodnie, lniane koszule i kaptury. Chwytają za miecze, łuki i topory. To członkowie Bractwa Rycerskiego Ziemi Sokólskiej.

Warto być z nami, bo można sobie zorganizować czas. W ciągu roku mamy kilka wyjazdów. Na wakacjach wyjeżdżamy na Grunwald, na Malbork. Już kilka razy jeździliśmy - przekonuje Rafał Puszko z bractwa.

Rafał jest członkiem Bractwa Rycerskiego od trzech lat. Poszedł w ślady starszego brata, który też jest w bractwie.
- Mój brat jest namiestnikiem. To ktoś, kto przewodzi bractwu - mówi Rafał.
Obecnie sokólska brać rycerska liczy dziesięć osób. Ale, jak podkreślają członkowie bractwa, chętnie przyjmą do swojego grona nowych kandydatów na rycerzy.
- Trzeba przyjść na nasz trening i zwyczajnie nam się pokazać - mówi Szymon Sawicki. - Każda nowa osoba przechodzi okres próbny przez trzy miesiące, podczas których bacznie jej się przyglądamy.

Sokólscy rycerze podkreślają, że w zasadzie jest tylko jeden warunek, aby zostać w bractwie. Trzeba się wykazać tężyzną fizyczną i systematycznością.
- Tej osobie musi zależeć na bractwie. Tu nie chodzi tylko o to, żeby powalczyc na miecze - podkreśla Rafał Puszko.

Bogatszy rycerz z sakwą

Chłopcy raz w tygodniu spotykają się na treningach. Dużo ćwiczą, sporo biegają. Trenują swoją wytrzymałość.- Pełna zbroja rycerska waży 30 kilogramów. Jak chce się jechać na Grunwald, to trzeba mieć kondycję, żeby przez pół godziny biegać z takim obciążeniem - podkreśla Szymon.

Nie wszyscy z bractwa mają pełne zbroje. Są lżejsze stroje łuczników i oczywiście strój codzienny rycerza, taki, jaki był używany do życia w obozie.
- Składa się na to koszula lniana przepasana rzemieniami lub skórzanym pasem, wełniane spodnie, zazwyczaj nogawice, czyli każda nogawka nakaładana oddzielnie i skórzane buty. W zależności od zamożności rycerza mogły też być różnokolorowe kaptury i sakwy - wylicza Szymon Sawicki.

Skąd sokólscy rycerze czerpią swoją wiedzę na temat XV-wiecznego rycerstwa? Od kolegi - studenta historii i z nternetu.
- Nasz kolega Lech Sawoń studiuje w Białymstoku historię. On nam wynajduje różne informacje. Jest też taki portal internetowy i tam ludzie z całej Polski wypowiadają się na temat historycznych ciekawostek - tłumaczy Rafał Puszko.

Damy do tańca

Wstęp do bractwa mają nie tylko mężczyźni. Jak się okazuje, także kobiety maja tam swoje miejsce.
- Dziewczyny pomagają nam przy ubieraniu zbrojnych, tańczą z nami tańce średniowieczne, a także mogą nam gotować na Grunwaldzie - przyznają chłopcy. - Mamy w swoim gronie cztery dziewczyny.

Choć chłopcy z bractwa przyznają, że dziś każdy może wejść w ich szeregi, XV-wieczny rycerz musiał legitymować się pewnymi cechami charakteru.
- Na pewno musiał być prawy, mężny, silny, odważny, szarmancki - wylicza Szymon. - Moim wzorem rycerza jest Zawisza Czarny.

Martyna Tochwin, 5 marca 2007 r.


Zobacz informacje archiwalne: 

luty 2007 styczeń 2007 rok 2006 rok 2005 rok 2004 rok 2003


© Urząd Miejski w Sokółce · Serwis istnieje od 2000 r. Administracja i opracowanie graficzne Radosław Onoszko