1 strona


  Zostało ściernisko

– Po co wracać do tego, co było jeszcze w połowie lat 90-tych? Wtedy każdy myślał: ”na handlu się wzbogacę”. Po Sokółce poszła fama, że będziemy tu mieli targi z prawdziwego zdarzenia. Warszawiacy zaczęli rynek budować, ludzie się pozapożyczali, żeby sobie miejsce tam wykupić, a co z tego wszystkiego wyszło – to wystarczy tylko spojrzeć. Jednym słowem – miało być San Francisco, a zostało ściernisko – mówią mieszkańcy Sokółki.

10 lat temu na rogatkach Sokółki ruszyła spora inwestycja. Warszawska spółka ”Agrino” chciała tu uruchomić Przygraniczne Targi Wschodnie. Na powierzchni dziewięciu hektarów miały powstać stoiska handlowe. Planowano, że z rynku będą korzystać kupcy z całego kraju, a także handlarze zza wschodniej granicy. Inwestycja znalazła sporo zwolenników, wśród których były m.in. lokalne władze.
– Inicjatywa była dobra, zatem nie stawialiśmy żadnych przeszkód – podkreśla Stanisław Kozłowski, burmistrz Sokółki.
Komu wiata?
”Agrino” nabyło teren jesienią 1994 roku. Kilka miesięcy później rozpoczęła się budowa wiat. Zakładano, że powstanie tu około 1300 miejsc do handlowania.
– Na bazarze przy Kawaleryjskiej w Białymstoku wybuchła panika. Kupcy obawiali się konkurencji. W zasadzie trudno im się dziwić, bo przecież ”Agrino” rozreklamowało przyszły bazar jako miejsce doskonałe dla wszelkiego handlu. Rezultat był taki, że ludzie zaczęli prześcigać się w wykupowaniu stanowisk w Sokółce. Cena jednego z nich opiewała na 1000 zł kaucji plus 850 zł tzw. udziału inwestycyjnego – wspomina jeden z sokólskich kupców.
Swoje stanowiska na ”Agrino” chcieli mieć handlarze z Białegostoku, Łodzi, Warszawy i Sokółki. W sumie było ich razem około 1000 osób.
Pomysł bez szczęścia
– To targowisko było pomysłem poprzednich właścicieli naszej spółki. Według mnie, sam zamysł był dobry, ale do jego realizacji zabrakło trochę szczęścia. Może gdyby ów bazar ruszył rok wcześniej, wtedy mielibyśmy zupełnie inną sytuację. Tymczasem skończyło się na tym, że kupcy odwiedzali bazar w innym czasie niż kupujący – mówi Andrzej Waszczyński, prezes ”Agrino” Sp. z o.o.
Po uruchomieniu targów – w czerwcu 1995 roku – okazało się, że kupcy o bazarze jakby zapomnieli.
– Owszem, pojawiały się tu pojedyńcze osoby, ale rynek tak naprawdę nigdy nie ruszył. Czasami na ”Agrino” przyjeżdżali Rosjanie. Warzywa, owoce i jakieś ciuchy najczęściej kupowali. Trudno polemizować ze stwierdzieniem, że ”Agrino” to dobre miejsce na handel. Okazało się jednak, że samo miejsce jeszcze nie wystarczy. Ruscy przestali tu praktycznie zaglądać i handelek zamarł – tłumaczy sokólski kupiec.
Pieniądze nie do odzyskania
Większość tych, którzy wykupili stanowiska na ”Agrino”, nie odzyskała swoich pieniędzy.
– Umowy były sformuowane w taki sposób, że o zwrot gotówki mógł ubiegać się ten, kto przez 12 miesięcy od uruchomienia targowiska opłacał czynsz (192,50 zł miesięcznie) – informuje prezes Waszczyński.
Obecnie na terenie ”Agrino” funkcjonuje sześć sklepów, kantor i stacja tankowania gazem. Pojawiły się też stanowiska do rozpalania grilla przeznaczone dla kierowców.
– Nie można powiedzieć, że nie ma u nas handlu. Do tych sklepów przyjeżdżają nie tylko obcokrajowcy, ale też mieszkańcy Sokółki – tłumaczy Andrzej Waszczyński.
Za budynkami stoją opuszczone wiaty, które mieszkańcy Sokółki nazywają ”wspomnieniem o targach”. Aktualnie do warszawskiej spółki należy teren 3,60 ha.
– Resztę kupił prywatny inwestor. Mam pewne koncepcje odnośnie zagospodarowania powierzchni ”Agrino”. Jedną z nich jest chociażby budowa w tym miejscu dyskoteki. Są to jednak tylko plany... – dodaje Waszczyński.

(db) 24 sierpnia 2004

  Jak na dworze, tak w oborze

Plac przy kościele zapełnił się odświętnie przybranymi zaprzęgami
Fot : D. Biziuk

Uważany jest za patrona aptekarzy, lekarzy, ogrodników, rolników, a przede wszystkim zwierząt domowych. Wszystko co miał, rozdał ubogim, po czym wyruszył w pieszą pielgrzymkę z rodzinnego Montpellier do Rzymu. Dotkniętych dżumą uzdrawiał znakiem krzyża. Zmarł w więzieniu około 1377 roku. Po jego śmierci na ścianie celi, w której przebywał, pojawił się napis: ”Ci, którzy zostaną dotknięci zarazą, a będą wzywać na pomoc św. Rocha, jako swego pośrednika i orędownika, będą uleczeni”. Doroczny odpust ku czci tego świętego odbył się w niedzielę w Janowszczyźnie koło Sokółki.

- Każdy gospodarz wie, że w tym dniu należy poświęcić zwierzęta z zagrody. Co bogatszy chłop to nawet księdza do własnego obejścia zaprasza. Wtedy, oprócz zwierząt, duchowny skropi kropidłem także żonę gospodarza. Mówią, że kobieta lepszą się dzięki temu stanie. Pierwsze krople święconej wody, czyli te najważniejsze, muszą oczywiście spaść na skronie samego gospodarza. Taka tradycja. U nas się powtarza, że ”jak masz na dworze, to i masz w oborze” - powiedział Sławomir Sawicki z Czarnej Białostockiej, który w niedzielę postanowił odwiedzić Janowszczyznę.
Roch nad wszystkim czuwa
Na placu przed miejscowym kościołem ustawiły się odświętnie przystrojone bryczki i furmanki. Obok nich przystanęły konie ”pod siodło”. Gospodarze cierpliwie czekali na błogosławieństwo.
- Ono nikomu nie zaszkodzi, a pomóc dużo może. Bóg błogosławi pracy ludzkiej, a Roch mu pomaga. Mamy u siebie kościół pod wezwaniem tego świętego, więc nic dziwnego, że w naszych oborach piękne zwierzęta stoją. To Roch nad wszystkim czuwa, bo człowiek bez boskiej pomocy nic sam nie zrobi - przekonywali mieszkańcy Janowszczyzny.
W gronie hodowców nie brakowało takich, którzy wspominali dawne odpusty.
- Za komuny wszystko zaczęło zanikać. Władza nie chciała, żeby kościół miał cokolwiek do powiedzenia. Teraz ludzie więcej posiadają, więc i boskiego wsparcia szukają. Wystarczy tylko spojrzeć, ile dzisiaj koników tutaj zjechało. Powoli na wsi odradza się przekonanie, że gospodarz bez konia, to żaden gospodarz - mówili uczestnicy odpustu.
Konie hoduje od zawsze
Błogosławieństwo poprzedziła uroczysta msza św. Po jej zakończeniu kapłan odmówił modlitwy i skropił święconą wodą wszystkie zaprzęgi. Ich właściciele z niecierpliwością czekali na rozstrzygnięcie konkursu na najpiękniejszą furmankę i bryczkę. W pierwszej kategorii równych sobie nie miała furmanka Bogusława Lingo z Igrył.
- Konie hoduję praktycznie od zawsze. Na początku pomagałem ojcu, a 16 lat temu zająłem się samodzielną hodowlą - Powiedział Bogusław Lingo.
Drugie miejsce przyznano pojazdowi Anety i Marka Turów z Lipiny.
- Do swojej furmanki włożyliśmy zabytkowe półkoszyki. Są one w naszej rodzinie od kilku pokoleń - wyjaśniła Aneta Tur.
W kategorii furmanek trzecie miejsce zajął Krzysztof Kirpsza z Igrył.
Puchar za najpiękniejszą bryczkę otrzymał Ryszard Piekut z Rozedranki Starej. Kolejne miejsca zajęli: Wiesław Dowgiert z Lipiny i Elżbieta Piekut z Rozedranki Starej. Wyróżnienia otrzymali: Urszula Szczebiot z Kraśnian, Dariusz Paszko z Gieniusz oraz Henryk Babicz z miejscowości Stodolne.
- Cieszę się niezmiernie, że udało nam się przywrócić piękny zwyczaj przyjeżdżania na odpust strojnym zaprzęgiem konnym - powiedział Jan Ancypo, organizator przedsięwzięcia.

(db) 23 sierpnia 2004

  Daleko od centrum miasta

Nie ma pieniędzy – słyszą od lat mieszkańcy ulic Dolnej, Królowej Bony i Zygmunta Starego w Sokółce. Ta jedna z najstarszych dzielnic miasta, od siedmiu lat bezskutecznie czeka na wykonanie kanalizacji sanitarnej i deszczowej.

Na samej ulicy Dolnej mieszka ponad siedemdziesiąt rodzin. Część z nich ma szamba na swoich podwórkach, ale nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić.

- Jak ktoś ma wąskie podwórko, to nie ma jak zrobić szamba, choćby nawet bardzo chciał - zaznacza Anna Kiemiesz. - Są tak wąskie podwórka, że nawet beczkowóz by nie wjechał. 

Ale nawet szambo nie rozwiązuje sprawy, bo ulice te są położone na bagnach i terenach podmokłych. Szambo można wykopać tylko na głębokość półtora metra, bo już dalej pojawia się woda.

- Syzyfowa robota przy tych szambach - podkreśla Czesław Matulewicz. - Jak tylko poziom wody się podniesie po opadach to automatycznie woda opada do szamba, bo to jest niski teren.

- Nie ma sensu nawet kopać, bo takie szambo trzeba co dwa tygodnie wybierać - mówi Krystyna Jackiewicz. - Wystarczy większe pranie dwa razy w tygodniu - dodaje Józef Jackiewicz.

Władza lekceważy

Mieszkańcy ulic nie kryją niechęci do władz miasta. Mówią, że wciąż słyszą, że kanalizacja  będzie zrobiona. Lata mijają, a kanalizacji, jak nie było, tak nie ma.  

- Któregoś roku przyjechali, wymierzyli. Więc pytam: co będziecie robić. Oni na to, że kanalizację. Więc dobrze, są plany. Mija rok - nic, drugi rok - nic, trzeci rok - też nic. Każdego roku nam obiecują, że będzie kanalizacja. W tamtym roku nam obiecano że w tym roku od maja będzie kanalizacja, już jest dzięki Bogu sierpień a kanalizacji jak nie było tak nie ma - denerwuje się Anna Boćkowska.

Antoni Jacewicz w 1997 roku jak budował dom, dostał pieczątkę od Dyrektora Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji z zapewnieniem, że w przyszłym roku będzie tam robiona kanalizacja. Siedem lat minęło i nic.

- Wszystkie roboty są tam, gdzie ktoś jest bogaty, albo jest jakiś radny - mówi Jacewicz. - Choć my płacimy podatki, to nie mamy teraz żadnego radnego, nikogo “przy korycie”, no i tak wegetujemy.

Gorzej niż na wsi

Brak kanalizacji sanitarnej bardzo utrudnia życie mieszkańcom osiedla.

- Nie można się wykąpać, prania zrobić - żali się Anna Kiemiesz. - Trzeba wodę nosić, w miednicy się kąpać, a potem wodę wylewać.

Dom pani Anny jest tak położony, że z każdej strony ma sąsiadów. Nie mogła więc wykopać szamba. A wodę trzeba gdzieś wylewać.

- Nie mam gdzie wylać, no to podlewam sąsiadów - tłumaczy Anna Kiemiesz. - Ale oni wiedzą w jakiej my jesteśmy sytuacji, więc co mają powiedzieć.

Mieszkańcy czują się bardzo pokrzywdzeni. Mówią, że lepiej wyglądają wsie niż ich osiedle.

- To jest śmiechu warte - nie kryje oburzenia Stanisław Dziewiątkowski. - Gdzie tylko spojrzeć, na jaką wioskę pojechać to jest o wiele ładniej niż u nas. Wszędzie porobione asfalty, kanalizacja.

- Środek miasta wypolerowany, a u nas to taka dzielnica murzyńska, prawie slumsy - denerwuje się z kolei Bolesław Aniśko. - Jak się pojedzie na Nową Kamionkę to tamte ulice wyglądają wspaniale. Mówią, że tam jest wieś, ale to u nas jest jak w najgorszej wsi.

Po deszczu można pływać

Podmokłe tereny i brak kanalizacji deszczowej przysparzają mieszkańcom dodatkowych kłopotów. Po większym deszczu woda na ulicy stoi po kolana.  - Tu się dzieją straszne rzeczy jak deszcz pada - mówi Anna Boćkowska. - Cała ulica pływa, nie można nawet przejechać.

- Trzy lata temu w kwietniu spadł duży śnieg i jak się zaczęło topić to było tyle wody, że nie można było przejść, trzeba było chodzić w gumowcach - dodaje Józef Jackiewicz. - Zadzwoniłem do burmistrza i mówię, że jest tyle wody i będę łamał nowo ułożony chodnik, bo nie ma jak przejść. No i połamałem go w trzech miejscach.

Mieszkańcy z przerażeniem opowiadają, co się dzieje na ulicy jak samochody jadą w deszczu.

- Pryskają po oknach - mówi Anna Boćkowska. - To jeszcze taki, który jedzie 20 kilometrów na godzinę, to nic, ale taki co ma ciężką nogę, walnie na gaz i duje - dodaje Boćkowski. - Trzeba sobie tylko wyobrazić, jaki to jest świst. A gdyby ktoś szedł akurat chodnikiem, to dosłownie nie zostałoby na nim suchej nitki.

Mieszkańcy ulicy twierdzą, że jak jedzie jakiś samochód ciężarowy to w regałach szkło się trzęsie.

-  Wystarczy, żeby taki cięższy samochód jechał 40 na godzinę i już wszystko drży - zapewnia Wanda Paszko. - A wszystko dlatego, że tu jest mokro.

Dzielnica marginalna

Od roku przy wjeździe na ulicę Dolną stoi znak ograniczenia prędkości do 30 kilometrów. Ale, jak twierdzą mieszkańcy i tak nikt tego nie przestrzega.

- W tamtym roku na wiosnę zrobiły się straszne roztopy i dziury w ulicy. Przy nieostrożnej jeździe można było dosłownie zawisnąć - tłumaczy Czesław Matulewicz. - Więc, żeby uniknąć odpowiedzialności za szkody w pojazdach postawiono znak ograniczenia prędkości.

Romuald Murmyło, który mieszka na tej dzielnicy prawie pięćdziesiąt lat uważa, że to osiedle zawsze było traktowane przez władze marginalnie.

- Gdzie leży przyczyna? - zastanawia się Murmyło. - Może w tym,  że od miasta oddziela nas kolej i nie jesteśmy najlepiej usytuowani. Może dlatego, że nie ma tutaj ludzi wpływowych, bo to jest bardzo ważne. A może dlatego, że radni z naszej dzielnicy nie działali zbyt prężnie.

Bolesław Aniśko - jeden z mieszkańców ulicy Dolnej swoją frustracje i niezadowolenie przelewa na papier, układając fraszki na temat kanalizacji. Jedna z nich brzmi: “W dobie cywilizacji, komputeryzacji i atomu, u nas jak chcesz sikać, to leć prędziutko na podwórek z domu” .

Burmistrz obiecuje

Wykonanie kanalizacji sanitarnej i deszczowej na ulicach Dolnej, Królowej Bony i Zygmunta Starego jest zapisane w wieloletnim programie inwestycyjnym na lata 2004 - 2005.

- Ze względu na wysoki koszt tej inwestycji - 1 milion 718 tysięcy złożyliśmy wniosek do Urzędu Marszałkowskiego o dofinansowanie z funduszy unijnych - tłumaczy burmistrz Stanisław Kozłowski. - Liczymy na 75 procent dofinansowania.

Burmistrz przewiduje, że odpowiedź otrzyma do końca września. Jednak nawet w przypadku odmowy dofinansowania zapewnia, że w przyszłym roku roboty na tych ulicach będą wykonane.

- Jeżeli nie z funduszy unijnych to z budżetu gminy - zapewnia Kozłowski. - Z tym, że wtedy będzie musiała wypaść inna inwestycja. Ze względu na wysoki koszt, może być mniejszy zakres tych robót. Może to będzie tylko jedna ulica a nie trzy. Mimo wszystko jednak, chcielibyśmy to wykonać całościowo.

Martyna Wańczewska, 23.08.2004 r., Kurier Poranny Sokólski

  Emeryci popracują

O poniesionych przez gminę Sokółka nakładach finansowych na wakacyjne remonty szkół i przedszkoli mówił podczas wczorajszego posiedzenia Komisji Oświaty sokólskiej Rady Miejskiej Czesław Sańko, zastępca burmistrza.

Na prace remontowe w szkołach władze samorządowe przeznaczyły prawie 80 tys. zł. Najwięcej środków – 21 tys. zł – otrzymało Gimnazjum nr 1 w Sokółce, gdzie odnowiono m.in. salę gimnastyczną oraz łazienki. W czasie wakacji remonty trwały również w Przedszkolu Samorządowym nr 4 i 5. W pierwszej z tych placówek zmodernizowano dach, zaś w drugiej potrzebne okazało się pomalowanie niektórych pomieszczeń.
– Jeżeli chodzi o obsadę kadrową, to nauczycieli mamy pod dostatkiem. Z wiadomości, jakie posiadam na dzień dzisiejszy, wynika, że nie wszyscy pedagodzy utrzymali miejsca pracy. Są to jednak pojedyncze przypadki. Dokładnymi danymi będę dysponował po rozpoczęciu roku szkolnego. Niestety, młodzi nauczyciele będą mieli problemy ze znalezieniem zatrudnienia w naszych placówkach – powiedział Czesław Sańko.
Dodał również, że obecnie kilku nauczycieli z gimnazjum ma już wymagane w tym zawodzie lata pracy, ale nie oznacza to, że muszą oni iść na emeryturę.
– Zmusić ich do tego nie możemy – stwierdził zastępca burmistrza.

(db) 23 sierpnia 2004

  Skutery w Sokółce już za rok ?

skutery_2004_019.jpg (447541 bytes)

W związku z dużym zainteresowaniem mieszkańców Sokółki faktem: czy za rok odbędą się mistrzostwa Polski Skuterów Wodnych w Sokółce ? Informuję że Prezes i Zarząd PZMW i NW bardzo, a nawet bardzo, bardzo dobrze ocenili organizację tej imprezy w Sokółce i zdeklarowali taką możliwość.

W załączeniu przesyłam inną opinię ulubieńca publiczności (kibiców), aktualnego Mistrza i Reprezentanta Polski Pana Zbigniewa Stańczyka, bo warto żeby się ludzie dowiedzieli, że w Sokółka nie jest gorszym organizatorem od Gdyni, Elbląga czy Warszawy, a kibice potrafią stworzyć wspaniały klimat i atmosferę, której się nie zapomina.    

Z poważaniem Komandor III Eliminacji MP Skuterów Wodnych w Sokółce - Zbigniew Ganzke

***********************

Do Burmistrza, Rajców i Organizatorów Mistrzostw Polski w skuterach wodnych SOKÓŁKA 2004

Na zawody jeżdżę od 1997 roku. Mam wiele tytułów w Polsce i za granicą. Ścigam się na mistrzostwach Świata w Europie i USA, ale takiej satysfakcji jak na Waszej imprezie jeszcze nie miałem !!! I nie chodzi tu o nagrody, które były nie małe i miały duży wydźwięk wśród zawodników. Chodzi o atmosferę, ludzi, publiczność i organizatorów, u Was wszyscy zawodnicy czuli się Mistrzami, mieli swoich fanów i setki kibiców. Tam czuło się, że są to mistrzostwa, a nie rozgrywki podwórkowe. To było widać od pierwszego momentu wejścia na teren zawodów - biuro zawodów, scena, przygotowany akwen, zaplecze socjalne, park maszyn itp. wyglądało to tak jak gdyby to właśnie w Sokółce co roku odbywały się takie mistrzostwa. Nawet wjazd do miasta z tym transparentem robił wrażenie. Poza tym wielkie podziękowanie od wszystkich zawodników za wspaniałą opiekę medyczną dla służby zdrowia z Sokółki. Nie będę wymieniał tu ludzi z nazwiska czy imienia odpowiedzialnych za zorganizowanie i czuwanie nad prawidłowym przebiegiem zawodów aby nikogo nie pominąć, bo wszyscy tak samo zasłużyli na podziękowania od Burmistrza po "nocnego stróża"!!!

Mam tylko nadzieję, że to nie był przypadek w wyborze Waszego miasta na nasze mistrzostwa skuterów i zaplanujecie następne lata z naszym udziałem. Ja ze swojej strony jako przewodniczący komisji skuterów i mistrz kraju w tej dyscyplinie postaram się o jeszcze większą ilość zawodników i już dziś obiecuję wielkie emocje dla mieszkańców dla których tak naprawdę się ścigam i robię pokazy. Specjalnie dla kibiców zrobię konkurs !!! po raz pierwszy w Polsce zwycięzcy konkursu dla publiczności będą mieli możliwość przejechania się z mistrzem po trasie wyścigu !!! i to na maxa.

Jeszcze raz dziękuję za wspaniałe zawody i czekam na następne zaproszenie.

Aktualny Mistrz Polski, Przewodniczący Komisji Skuterów Wodnych - Zbigniew Stańczyk

18 sierpnia 2004

 Hop, po zwycięstwo

– Jeżeli lubisz konie i emocje, to możesz spróbować swoich sił w takich zawodach. Wcześniej trzeba oczywiście sporo trenować. Im więcej ćwiczeń, tym większa szansa na sukces – przekonywali uczestnicy I Otwartych Regionalnych Zawodów Jeździeckich w Skokach przez Przeszkody o Mistrzostwo Powiatu Sokólskiego, które w niedzielę odbyły się w stadninie ”BIK” w Gieniuszach koło Sokółki.

O zwycięstwo walczyło 30 amazonek i dżokejów. Zawody rozgrywane były w trzech klasach. Sędziowie oceniali dokładność (klasa LL), styl (klasa L), a także precyzję i czas przejazdu (klasa P).
– Jeździectwo to bardzo elitarny sport, ponieważ wymaga on sporych nakładów finansowych. Jednocześnie jest to trudna dyscyplina, bo trzeba odpowiedniego zgrania dwóch żywych organizmów. Moja kariera jeździecka trwała 16 lat. Zaczęło się od tego, że mój ojciec pracował w stadninie, więc nie miałem innego wyjścia, jak nauczyć się jeździć konno. Było to zresztą ulubione zajęcie wszystkich młodych osób w okolicy. Kiedy przestałem czynnie zajmować się jeździectwem, zrobiłem uprawnienia sędziowskie, żeby w dalszym ciągu mieć kontakt ze środowiskiem miłośników koni – powiedział Jan Limanowski, sędzia z Kozienic, który oceniał zmagania jeźdźców.
Zawody o Mistrzostwo Powiatu Sokólskiego przygotował Jerzy Maliszewski, właściciel stadniny BIK w Gieniuszach.

(db) 16 sierpnia 2004

  15 sierpnia 2004 - Święto Wojska Polskiego - Rocznica Bitwy Warszawskiej

Mszą w intencji Ojczyzny, którą odprawiono w kościele pw. św. Antoniego Padewskiego w Sokółce rozpoczęły się wczoraj uroczystości upamiętniające 84. rocznicę Bitwy Warszawskiej.
Uczestnicy obchodów spotkali się przed pomnikiem Marszałka Józefa Piłsudskiego. Zanim odczytano apel poległych i złożono wieńce, zebrani wysłuchali okolicznościowych przemówień.

Franciszek Budrowski, starosta sokólski przypomniał, że Bitwa Warszawska uznawana jest za największą wiktorię oręża polskiego od czasów bitwy pod Wiedniem. Z kolei burmistrz Stanisław Kozłowski podkreślił, że latem 1920 roku odrodzona Polska pokazała Europie, jak ceni wolność.
– Bolszewicy zamiast triumfalnego marszu na Zachód, musieli uciekać przed naszymi wojskami. To wspaniałe zwycięstwo pod Warszawą dało nam 19 lat niepodległości. Jednak następną rundę, we wrześniu 1939 roku, wygrali już Sowieci – powiedział burmistrz.
Głos zabrał również profesor Adam Dobroński z Uniwersytetu w Białymstoku.
– Kiedy rozgrywały się wydarzenia sprzed 84 lat, Polsce życzliwi byli jedynie Łotysze, Rumuni, Węgrzy i Francuzi. Reszta państw zachodnich milczała. Polska była osamotniona – nie pierwszy zresztą raz w historii. Ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych Wilson chciał nawet wstrzymać pomoc humanitarną dla naszego kraju twierdząc, że w wojnie 1920 roku to Polacy byli... agresorami – przypomniał profesor Dobroński.
Uroczystości przed pomnikiem uświetniła Młodzieżowa Orkiestra Dęta z Zespołu Szkół w Suchowoli.

(db) 15 sierpnia 2004

  Rzeźbić każdy może

Choć rzeźbi dosłownie wszystko, jego ulubioną postacią jest Chrystus Frasobliwy. Ile już ich wyrzeźbił, tego nie jest  w stanie sam zliczyć.

Przygoda Piotra Szałkowskiego z rzeźbą zaczęła się zaraz po wojnie. Miał  wtedy jedenaście lat.   

- Po okolicy chodził wędrowny rzeźbiarz i robił różne aniołki, Matki Boskie - wspomina twórca. - Przyglądałem mu się przez dwa dni. Potem z ciekawości zacząłem sam dłubać w drewnie.

W twórczości Szałkowskiego dominuje tematyka biblijna i sakralna. 

- Na takie formy jest duży popyt. A poza tym jest to przysłowiowy temat – rzeka. 

Cztery rzeźby dziennie

Zdarza się nieraz, że Piotr Szałkowski przesiaduje w swojej pracowni od rana do wieczora. Wtedy spod jego dłuta wychodzą nawet 3 - 4 rzeźby. Zazwyczaj wie, jaką formę nada kawałkowi drewna.  To jest bowiem według niego najważniejsze. 

- Nie siadam i nie myślę, co z tego będzie, tylko od razu wiem - tłumaczy rzeźbiarz. - Patrzę czego mi na półce brakuje i wtedy dorabiam.

Szałkowski nie ukrywa, że oprócz zamiłowania, w tej pracy ważne są również pieniądze.

- Nie mówmy, że robimy to tylko z potrzeby serca - mówi. - Oczywiście, to jest ważne, że człowiek w tak przyjemny sposób został tym zarażony. Tak, że stało się to jego pasją. Ale prawdziwą sztuką jest wyżyć ze sztuki.

“Moda” na Żydów

Jak podkreśla artysta “moda” na rzeźby ma swoje wzloty i upadki. 

- W tym roku rzeźba cały czas jest rozchwytywana, ale na przykład jeszcze dwa lata temu był z tym duży problem - zaznacza rzeźbiarz.

Najczęstszymi klientami Szałkowskiego są starsi ludzie. Kupują swoich patronów, Frasobliwych czy też Żydów.

- Jest takie powiedzonko, że jak nie w domu Żyda to jest bieda - tłumaczy twórca. - Rzeźbię więc przeróżnych Żydów: czytających Torę, z dzbanem, z sakwą.

Z dębu i lipy

Większość rzeźb jest z drzewa lipowego, ale też i z dębu. Te dwa gatunki, jak podkreśla rzeźbiarz różnią się zasadniczo tylko ciężarem - dąb jest bowiem dużo cięższy. Rzeźby z obu tych gatunków, dobrze zakonserwowane mogą się zachować nawet kilkaset lat.

- Człowiek jest trochę jak sroka - żartuje Szałkowski. - Jak rzeźba choć trochę błyszczy, to ma od razu większe powodzenie. Chociaż na przykład ludzie z zachodu nie lubią rzeźby malowanej. Wolą surowe drzewo, które ma swój specyficzny zapach.

Rzeźbiarz podkreśla, że najważniejszym narzędziem w tej pracy jest wyobraźnia. Najpierw ona musi zadziałać, a dopiero wtedy do ręki bierze się dłuto.

Brak następców

Z żalem wspomina, że kiedyś były lepsze czasy do nauki rękodzieła.

- Kiedyś każdy zdolniejszy człowiek na wsi musiał umieć sam zrobić sanie czy koła do wozu - mówi. - Łatwiej było zostać twórcą, bo więcej rzeczy trzeba było ręcznie robić. Warunki były bardziej sprzyjające do rozwoju jakiegoś talentu. Od dziecka miało się do czynienia z siekierą czy dłutem. A dzisiaj młodzież nie potrafi nawet chleba ukroić, bo są krajalnice, a zresztą w sklepach sprzedają chleb krojony.

Potrzebna iskra Boża

Rzeźba pełna czy płaskorzeźba, duża czy mała - to nie ma znaczenia. Chociaż małą rzeźbę jest łatwiej zrobić niż na przykład dwumetrową.

- Całą formę można objąć wzrokiem patrząc na nią z odległości zaledwie pół metra. Łatwiej jest więc uzyskać prawidłowe proporcje. Chociaż rzeźba ludowa nie wymaga konkretnych proporcji. A nawet czasami celowo deformuje się rzeźbę, bo to dodaje jej uroku - tłumaczy rzeźbiarz.

Szałkowski zapewnia, ze każdy może nauczyć się rzeźbić. Potrzebna jest tylko iskra boża.

- Tak, jak można nauczyć się pisać i czytać, tak samo można nauczyć się rzeźbić. Trzeba tylko pokochać drzewo i rozmawiać z nim poprzez dłuto - podkreśla rzeźbiarz.

(MW) „Kurier Poranny Sokólski”, 16.08.2004 r. 

 

  Samochody na bruk

Nie pozwolimy zlikwidować garaży. To jedyna rzecz, jakiej dorobiliśmy się w czasie istnienia PGR- ów - protestują mieszkańcy osiedla Broniewskiego w Sokółce. Nakaza zlikwidowania garaży wydał Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego.

Osiedle Broniewskiego to teren popegeerowski. Trzy bloki, w których w większości mieszkają pracownicy PGR - ów. Dokoła porozrzucane garaże.

Pierwszy donos

Do tej pory nikomu to nie przeszkadzało. Do czasu, aż dwa lata temu jeden z mieszkańców postawił sobie garaż na środku placu, pojedyńczo. Jednej z mieszkanek bloku, przed którym stał garaż przeszkadzał blask padającego słońca - mówi Janusz Repucho, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej “Nowa”. - Tłumaczyła, że się odbija na dachu i przeszkadza pracować jej w kuchni. Prosiła, żeby pomalować dach, żeby się tak nie błyszczał. Kiedy to nie poskutkowało, kobieta doniosła o tym dla Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego, żeby przyjechał i zniósł garaż. I tak się stało.

30 metrów od bloku

Ale to dopiero początek kłopotów. Rozżalony właściciel garażu w ramach odwetu do nadzoru podał właścicieli szeregu garaży. Dziwne, tym bardziej, że nie stoją one pod jego blokiem, więc jemu nie powinny przeszkadzać, gdyż on nawet ich nie widzi.

- Te garaże stoją tu już tyle lat i do tej pory żaden lokator się nie uskarżał - tłumaczy Repucho.

Ziemia na której stoją garaże należy do Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa w Suwałkach. Jak istniały jeszcze PGR - y, piętnaście lat temu,  mieszkańcy dostali zezwolenie na budowę garaży. Na mapie są one naniesione zgodnie z planem zagospodarowania - w odległości około trzydziestu metrów od bloku.

Po pewnym czasie od złożenia donosu nadzór budowlany wszczął postępowanie.

- Dostarczaliśmy wszystkie potrzebne dokumenty - mówi Repucho. - Ale oni nas tak przez rok męczyli. Więc zwróciliśmy się do Wojewódzkiego Inspektoratu.

Białystok po skontrolowaniu stwierdził, że inspektorat w Sokółce rażąco naruszył przepisy. Stosował się bowiem do przepisów z prawa budowlanego obecnego, a powinien był stosować prawo z 1974 roku, bo takie obowiązywało wtedy, kiedy garaże były budowane.

Linia za blisko

- Z Urzędu Miasta wziąłem zaświadczenie stwierdzające, że te garaże  postawione są zgodnie z prawem - ciągnie Janusz Repucho. - Tak samo zdecydował wojewódzki inspektorat i stwierdził nieważność decyzji z Sokółki. Ale powiatowy inspektorat nie dał za wygraną, znów wszczął  postępowanie i nakazał nam rozebrać garaże.

Tym razem zarzucono, że garaże są zbyt blisko linii energetycznej niskiego napięcia. Dodatkowo stwierdzono, że pod garażami przebiega kabel. 

- Ja się pytam, gdzie do tej pory był Zakład Energetyczny - denerwuje się Bożena Tomaszewska, żona właściciela garażu. - Przecież na planie przestrzennym wszystko jest w porządku, garaże są tam naniesione i jest pieczątka Zakładu Energetycznego.

Rozzłoszczeni właściciele nie dowierzając, że pod garażami przebiega kabel, sami rozkopali ziemię. Okazało się, że żadnego kabla nie ma. Nawet rejon energetyczny w Sokółce nie ma sto procent pewności, czy taki kabel istnieje.

Kabel jest na planie

- Według podkładu geodezyjnego pod garażami przebiega kabel podziemny - tłumaczy Jerzy Todryk, kierownik rejonu ZE w Sokółce. - Ale sprawdzimy to jeszcze sprzętem specjalistycznym, żeby była pewność. Jeżeli tak by się zdarzyło, że na podkładzie kabel jest, a w rzeczywistości go nie ma, to trudno. Ale tak się zdarzyć nie powinno.

Właściciele garaży czują się oszukani i pokrzywdzeni. Tyle lat nikomu nie przeszkadzała linia napowietrzna ani transformator. Zresztą one i tak niedługo znikną, bo będą przeniesione na Kantranszczyznę.

- Jeśli rzeczywiście jest podziemny kabel i przez tyle lat istniało jakieś zagrożenie, to dlaczego dowiadujemy się o tym dopiero teraz - żali się Bożena Tomaszewska. - Czujemy się bardzo pokrzywdzeni, pracy nie mamy. Jeżeli ja sama nie rozbiorę swego garażu, to oni przyjadą i go rozbiorą. A ja będę musiała zapłacić jego równowartość czyli 7.660 złotych. Z czego? Mąż jest na najniższych zarobkach.

Właściciele garaży podkreślają, że one nikomu nie wadzą. Obok jest plac, gdzie dzieci grają w piłkę. Poza tym jest duża odległość od bloku. Przy garażach jest zawsze zadbane, bo właściciele dbają, żeby było ładnie i czysto.

W garażu bezpieczniej

- Jakie my mamy rozwiązanie? - pyta się Tomaszewska. - Zrobić parking strzeżony? Prezes mógłby wynająć jednego człowieka, który będzie pilnował, ale z czego on go opłaci, z własnej kieszeni?

Początkowo w szeregu stało szesnaście garaży. Od początku konfliktu swoje garaże zniosło już pięciu właścicieli.  

- Jeden usunął garaż, postawił samochód na placu, to mu szybę wybili i radio ukradli - mówi Tomaszewska.

- My tego nie popuścimy - zapewnia Bożena Tomaszewska. - Nie zniesiemy tych garaży. Jeżeli trzeba będzie to weźmiemy kosy, tak jak kiedyś w czasie powstania chłopskiego. Będziemy bronić swego. 

(MW) „Kurier Poranny Sokólski”, 09.08.2004 r. 

  W miłości trzeba wytrwałości

12 par z miasta i gminy Sokółka odebrało w sobotę odznaczenia za długoletnie pożycie małżeńskie. Zorganizowana przez Urząd Stanu Cywilnego uroczystość odbyła się w sali konferencyjnej sokólskiego starostwa.

- W małżeństwie trzeba być wyrozumiałym, ale też wytrwałym. Bardzo ważny jest też kompromis. Bez miłości i zaufania nie uda się stworzyć udanego związku - mówili dostojni jubilaci.
'Złotym Parom” odznaczenia wręczył burmistrz Stanisław Kozłowski. Małżonkowie z 50_letnim stażem wysłuchali następnie życzeń, jakie w imieniu USC złożyła im Elżbieta Jakimik. Po odśpiewaniu 'Sto lat” i wypiciu symbolicznej lampki szampana przyszedł czas na wspomnienia.
- Jako absolwentka studiów pedagogicznych dostałam nakaz pracy w Biernikach koło Sidry. Właśnie tam, podczas jednej z zabaw poznałam swojego przyszłego męża - Czesława. Na tej zabawie pisaliśmy krótkie listy, zaadresowane do konkretnej osoby. Ja napisałam tak: 'Ty mi się nie podobasz”. Za kilka minut otrzymałam odpowiedź: 'Ty też mi się nie podobasz”. To była pierwsza wymiana zdań między mną, a moim przyszłym małżonkiem. Po jakimś czasie tworzyliśmy już parę, a dwa lata później stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Mąż jest uparty, a ja porywcza, ale widocznie to dobre połączenie, bo inaczej nie byłoby tego jubileuszu - powiedziała Alicja Biernacka.
Z kolei początki znajomości Adeli i Edwarda Bohdanów wcale nie wskazywały na to, że złożą wspólną przysięgę małżeńską. Pan Edward zalecał się bowiem do starszej siostry swojej przyszłej żony.
- Doszedł jednak do wniosku, że to właśnie ja mu się bardziej podobam. Ostatecznie siostra wyszła za mąż za kogoś innego, a po roku Edward uderzył z zalotami do mnie. On był bardzo dobrą partią w okolicy. W naszej parafii nie było takiej panny, która by za niego nie poszła. Gospodarkę dużą miał, więc za bogatego uchodził. Pobraliśmy się po trzech tygodniach narzeczeństwa. Ja liczyłam 17 lat, a on 25. Po ślubie mieszkaliśmy w Plebanowcach, a później przeszliśmy do Sokółki - powiedziała Adela Bohdan.
Państwo Bohdanowie zgodnie stwierdzili, że długie narzeczeństwo nie służy młodym ludziom, ponieważ zanim się pobiorą, to... miłość minie bezpowrotnie.
Państwo Jan i Leokadia Dowgiertowie całe wspólne życie mieszkają w Pawełkach. Według nich, w małżeństwie najbardziej liczy się zrozumienie charakteru drugiej osoby. Podobny pogląd wyrazili - mieszkający w tej samej wsi - państwo Edward i Romualda Dowgiertowie.
- Nie ma takiego małżeństwa, które by się nie sprzeczało. Nawet wróbelki się kłócą, więc co dopiero mówić o ludziach - stwierdziła pani Romualda.
Zapytani o to, czego życzą sobie na najbliższe lata, jubilaci odpowiadali, że przede wszystkim tego, aby w ich związkach 'miłości nie ubywało, ale było jej coraz więcej”.

Medale otrzymali:
Alicja i Czesław Biernaccy z Sokółki, Adela i Edward Bohdanowie z Sokółki, Janina i Ryszard Czopurowie z Miejskich Nowin, Leokadia i Jan Dowgiertowie z Pawełek, Romualda i Edward Dowgiertowie z Pawełek, Angelina i Czesław Nowowiejscy z Sokółki, Leokadia i Bronisław Sołowiejowie z Bachmatówki, Helena i Czesław Matczakowie z Sokółki, Helena i Kazimierz Wołyńcowie z Sokółki, Stanisława i Wacław Żółtkowie z miejscowości Hałe, Leonarda i Tadeusz Antoni Głowaccy z Rozedranki Starej, Stanisława i Marian Bohdanowie z Sokółki.

(db) 08 sierpnia 2004

  Kino z historią

Kino w Sokółce, podobnie jak kina w całej Polsce, miewa lepsze i słabsze dni. Ale zawsze to kino

Trzydzieści pięć milimertów od kuchni

W latach trzydziestych ubiegłego stulecia mieszkańcy Sokółki chodzili na melodramaty do kina „Pallace”, które było własnością pani Pawłowskiej. Skrycie ocierali łzy na „Ordynacie Michorowskim”, „Trędowatej”, „Pani minister tańczy”, „Testamencie profesora Wilczura”.

Tłumnie podążali też na takie obrazy jak „Papa się żeni”, „Paweł i Gaweł”, „Jadzia” - filmy z Eugeniuszem Bodo i Jadwigą Smosarską. Po wojnie miejsce renomowanego „Pallace” zajęło kino „Kłos”. Wyświetlano filmy realizowane na taśmie szesnastomilimetrowej - „Zakazane piosenki”, „Ostatni etap”, „Skarb”, „Dom na pustkowiu”. W 1955 roku na ekrany wszedł film Jana Fethke „Irena do domu”. W dwa lata później kultowe obrazy lat 50 - „Ewa chce spać” i „Kapelusz pana Anatola”.

Za zgodą pani Ireny Plichty, szefowej kina, postanowiliśmy zajrzeć do „Sokoła” od kuchni. W szczególności do kabiny operatorskiej, do której widzowie nie mają dostępu. Szukaliśmy też filmowych śladów w budynku, w którym mieściło się przedwojenne kino.

Słońce z projektora

Kabina operatorów mieści się na górce budynku. Skąpe światełko pada na urządzenia przewyższające wzrostem dorosłego człowieka. Dziesiątki mechanizmów, rolek, zakładek, obiektywy... Wewnątrz „optycznego organizmu” szczelnie posadowiona lampa ksenonowa – słońce projektora.

Dwaj kionooperatorzy, Natunewicz i Sarosiek – obaj o imieniu Tadeusz, przygotowują cewy z taśmą do projekcji. Na warsztacie „Harry Potter”, okrzyczany obraz dla dzieci.

-Niektóre znajdujące się w kabinie przedmioty mają już wartość muzealną – wskazują ręczną przewijarkę do filmów. - Są też wysłużony magnetofon szpulowy grundig oraz patefon na płyty winylowe. Przed dwudziestu laty, przed seansem, puszczaliśmy dla widzów najmodniejsze melodie. Teraz lecą zapowiedzi, reklamy.

- W ścianie zachowały się krany, którymi podawano wodę do chłodzenia projektorów. Ten system już nie istnieje – śmieje się Sarosiek. - Aparaty chłodzone są wentylatorami.

Stałe i objazdowe

Istniejące kino „Sokół” - z salą widowiskową na 256 miejsc – otwarto w 1969 roku. Białostocki Zarząd Kin sprowadził najnowszą aparaturę projekcyjną, zadbano o atrakcyjny repertuar. Kierownikiem kina był Stanisław Zajczyk.

- Przyszedłem do pracy w 1972 roku, po ukończeniu szkoły operatorów kinowych w Markach pod Warszawą – opowiada Tadeusz Natunewicz. - Głównym kinooperatorem był w tym czasie Czesław Lenkiewicz, operatorami pomocniczymi Edward Zamana i ja. W następnych latach przychodzili kolejni kiooperatorzy - Tadzio Sarosiek, Henio Żuk, Kazio Minkowski. Pracowaliśmy na aparatach AP – 51, wyposażonych w lampę łukową. Wszystkie filmy były już realizowane na taśmie 35 mm.

Oprócz kina stacjonarnego było w Sokółce, w latach 70, kino objazdowe. Operatorzy jeździli do małych miejscowości w powiatach dąbrowskim i sokólskim. Przed południem wyświetlali filmy dla dzieci, wieczorem dla dorosłych.

- Woziliśmy ze sobą aparat projekcyjny „Ukraina” - Tadeusz Natunewicz wspomina dawne lata. - Był nie do zdarcia, chociaż zasilany na 110 volt. Najczęściej jeździłem do Lipska, Zwierzyńca Wielkiego, Pokośna, Rygałówki. Na komedię „Sami swoi” ludzie walili drzwiami i oknami. Miejsc na sali brakowało.

Szostak był operatorem

Pan Tadusz siedzi na ławeczce w parku. Naprzeciw kina. Mówi, że dzisiejsze obrazy nie dorównują tym sprzed wojny. Jak była komedia, to ludzie śmiali się do rozpuku. A jak dramat, to płakali. Dzisiejsze komedie oderwane sa od codziennego życia – na ekranie ukazują się sztuczne, nieudolnie wymyślone sytuacje. Tylko strzelają i mordują. A młodzież na zbrodnie patrzy.

- Mam 77 lat i dobrze pamiętam kino „Pallace”, które przed wojną mieściło się za cerkwią – wspomina pan Tadeusz. - W kamienicy, gdzie teraz jest klub bilardowy. Pawłowska była właścicielką kina, a jej syn lekarzem. Później zginął w Katyniu. To była bardzo bogata kobieta, w Grodnie miała duży dom. Nawet kino wyposażyła we własną elektrownię. A w bramie stał patefon, z płyt puszczali muzykę taneczną i filmową. Cała Sokółka przychodziła słuchać „Tanga Milonga”. A jakie filmy, panie, sprowadzała... Najlepsze na świecie. Nie grali ich wcześniej nawet w Białymstoku. Za okupacji niemieckiej kino było też czynne. Szostak wtedy byl operatorem. W soboty i niedziele wyświetlano filmy dla Niemców, w pozostałe dni mogli chodzić Polacy. Ale tylko na niską widownię, loża wciąż była zarezerwowana dla Niemców.

Wspomnienia po „Pallace”

Murowany budynek, w którym mieściło się kino „Pallace”, ostał się przy Placu Kościuszki. Na górce jest klub „Bila”, na dole dwa sklepy. Od 1971 roku – w miejcu dawnej poczekalni i kasy biletowej – Helena Bulej ma sklep meblowy. Zachowały się w nim oryginalne drzwi, prowadzące na kinową lożę.

- Gdy wynajmowaliśmy lokal, stały tu jeszcze piece kaflowe – wspomina p. Helena. - Na zewnątrz była murowana brama. Z czasem przybyło budynków, zburzono przedwojenne wrota. Inaczej wyglądał Plac Kościuszki przed trzydziestoma laty...

„Zrywki „ to rzadkość

W 1988 roku do sokólskiego kina sprowadzono najnowocześniejsze aparaty projekcyjne AP 622X. Przejście z „cewy na cewę” odbywa się automatycznie, projektor wyposażony jest w lampę ksenonową. To najdroższa część aparatu – gdy się przepali, trzeba wydać na nową trzy tysiące złotych.

- W 1993 roku rozwaliło nam lampę – Tadeusz Natunewicz do końca życia będzie pamiętał ten dzień. - Był ogromny huk, płomień. Przerwana została projekcja. Na szczęście operatorom nic się nie stało. Bywały też przypadki rwania się taśmy. Zerwane końce trzeba było zeskrobać i szybko skleić na acetonie. Teraz taśmy są bardzo mocne, „zrywki” należą do rzadkości.

Rekordowa „Pasja”

Kino w Sokółce – podobnie jak kina w całej Polsce – miewa lepsze i słabsze dni. Bywa, że na mniej rozreklamowany seans przychodzi zaledwie kilka osób. Są jednak i dobre miesiące.

- Na „Pasję” Gibsona ustawiały sie kolejki, wolnego miejsca nie było na sali – powiada Natunewicz. - Graliśmy dodatkowe seanse. Dużo ludzi przychodzilo na

„Pana Tadeusza”, „Ogniem i mieczem”, „Starą baśń”. Szanujemy każdego widza i gramy nawet dla pięciu osób.

Spadek popularności kina rozpoczął się w momencie rozwoju telewizji kolorowej – przekonani są operatorzy. Kolejny dołek powstał wraz z upowszechnieniem techniki video. Teraz wrogiem jest DVD i Internet. Wśród widzów przeważają starsze osoby, dla których kino jest przedłużeniem nieodległej młodości.

- Rzadko chodzę do kina, ostatni raz byłam z rodzicami na „Pasji” - mówi licealistka z Sokółki. - W telewizji jest tyle dobrych filmów, że szkoda czasu na seanse kinowe. Bilety też nie są tanie, jednorazowy kosztuje trzy dolary..

Szum wytwarzany przez wentylator przenika kabinę. Ruszyły cewy umieszczone na projektorze. Szeroka taśma przeciska się między połyskującymi wałkami. Na ekranie pojawia się pierwsze ujęcie. Idzie film.

Sylweriusz Dworakowski, „Kurier Sokólski”, 02.08.2004 r.

  Problemy niepełnosprawnych w Sokółce

Tacy ludzie, jak my potrzebują żyć, jak każdy zdrowy człowiek – mówi Wiesław Cudnik

Gdy kończy się podjazd, zaczynają się schody

Mogłoby się wydawać, że Sokółka jest miastem przyjaznym dla niepełnosprawnych na wózkach. Ale to tylko pozory. Czar pryska, gdy niepełnosprawny wjedzie do środka budynku. Tam kończą się udogodnienia.

Przy większości urzędów w Sokółce są podjazdy dla niepełnosprawnych. Tak jest przy Urzędzie Miejskim, Starostwie Powiatowym czy Poczcie. Niepełnosprawny na wózku bez większego problemu wjedzie do budynku. Ale tu zaczyna się problem. Bo jak na przykład dostać się na pierwsze piętro Starostwa, dokąd wiodą wysokie i kr?te schody.  

Kłopoty zaczynają się w środku

- Pozornie to wygląda dobrze - tłumaczy Wiesław Cudnik, niepełnosprawny z I grupą inwalidzką. - Ale w środku to już nie ma jak się ruszyć, bo są schody, a na piętra nie ma windy.

Do Urzędu Miejskiego podjazd jest, ale według Wiesława Cudnika nie spełnia on swojej roli.

- Jest zbyt stromy, a poza tym nie ma bariery - mówi.

Sytuacja chorego inwalidy także nie należy do najlepszych. Do przychodni wiodą bowiem strome schody.

- Do przychodni jest chyba ze czternaście schodów, i to w dodatku krętych - żali się Wiesław Cudnik. - żeby się dostać do swojego lekarza rodzinnego, muszę prosić o pomoc dwóch silnych mężczyzn, bo jeden nie da rady. Więc najczęściej lekarze przyjeżdżają do mnie, a na takie wizyty lekarze nie są zbyt chętni. Zresztą wolałbym sam pójść do lekarza.

Za mało pieniędzy

Co prawda z tyłu przychodni jest podjazd, ale daleko mu do takiego z prawdziwego zdarzenia.

- Chcieliśmy zrobić porządny podjazd dla niepełnosprawnych - mówi dr. Irena Skowrońska, kierownik przychodni. - Złożyliśmy nawet w tej sprawie pismo z prośbą o dotacje z PFRON, ale zostało ono odrzucone. A nas nie stać na zrobienie takiego podjazdu. Więc z pieniędzy, które dostajemy z Narodowego Funduszu Zdrowia zrobiliśmy podjazd z tyłu budynku, ale nie jest on taki jaki być powinien.

Problemy w sklepie

Robienie zakupów w mieście też nie należy do najłatwiejszych. Nawet dwa schodki stanowią barierę nie do pokonania.

- W obuwniczym sklepie chciałem kupić buty, ale nie mogłem tam wjechać - tłumaczy Wiesław Cudnik. - Musiałem na ulicy buty mierzyć.

Osobny rozdział to sklepy spożywcze. Podjazdy są, ale nie sposób przejechać na wózku miedzy pełnymi półkami.

- Wjechać można, ale wąskie przejścia między półkami utrudniają poruszanie się - tłumaczy Wiesław Cudnik. - Nie można się nawet zakręcić. Kiedyś zwróciłem uwagê dla kierowniczki sklepu, że nie mogę przejechać, to poprzesuwała towar i mogłem wjechać. Ale przecież nie będę przy każdej okazji prosić o łaskę.

Niewiele trzeba

Aby dostać się do sokólskiej kawiarni “Lira” też trzeba prosić o pomoc, bo sam niepełnosprawny tam nie wjedzie.

- A przecież w tym miejscu odbywają się powiatowe spotkania niepełnosprawnych. Przecież tam tak niewiele trzeba: może ze dwa worki cementu - wylicza Wiesław Cudnik. 

- Tacy ludzie jak my potrzebujemy żyć tak, jak normalny sprawny człowiek - podkreśla Wiesław Cudnik. - Mamy do tego takie same prawa. Na pewno odwdzięczymy się za to ludziom z nawiązką. Naszą postawą,  zachowaniem, nieustającą walką z kalectwem.

(MW) “Kurier Sokólski”, 02.08.2004 r.

 

Zobacz informacje archiwalne z lipca 2004

Zobacz informacje archiwalne z czerwca 2004

Zobacz informacje archiwalne z maja 2004

Zobacz informacje archiwalne z kwietnia 2004

Zobacz informacje archiwalne z marca 2004

Zobacz informacje archiwalne z lutego 2004

Zobacz informacje archiwalne ze stycznia 2004

Zobacz informacje archiwalne z 2003 r.

 



Administrator: Radosław Onoszko © 2000-2004 wszelkie prawa zastrzeżone - site copyrights by Urząd Miejski w Sokółce

Do przeglądania serwisu polecamy Microsoft Internet Explorer 5.0 lub nowszy, strona kodowa: ISO-8859-2